16 kwi 2011

M 54:

na całej połaci praca w każdej postaci praca jak broń jak schowek jak codzienny kołowrotek z którego nie potrafi wysiąść. padła w niebieską toń wody, w uszach zawsze muzyka z niebieskiego, po którym wie że jest jak każda, a potem wracała pod i nad ziemią i jeden chłopak nadział się na jej rzęsy, ale były nieuzbrojone pobasenowo i mógł zobaczyć, że ma bardzo gładką skórę i zrobiły jej się zmarszczki przy końcach oczu śmiech przez trzydzieści cztery lata gniótł jej skórę więc muszą być bo to normalne. i przed lustrem stanąwszy w wieczornej konieczności z elmexem zauważyła, że jej coraz bardziej nie ma, że bezcielesna, że ubiera coś, przestrzeń, która wypełnia te ubrania, codziennie, automatycznie, bo trzeba, bo praca bo tak. i to bardzo nie bardzo i nie ma ust palców zakamarków, są jakieś nieco większe łuki ale po co im się przyglądać, ona nietutejsza, schowana, kto ja tu znajdzie ten będzie lucky ale co jest w tym mieście na w, że musi się w nim tak czuć jak lawina wśród kamyczków rano i po południu masowo wsiadających i wysiadających, przecinających nitki swoich dróg, tak samo dużo pracujących, uczących się, zdobywających swoje everesty, stukających obcasami i pachnących aqua di gio bo nowa kampania i trzeba wspierać powiedziała pani z paznokciami trzymającymi ciepło-słodką zdobycz ze starbucksa, warszawa taak, miasto, w którym każdy musi mieć swój kierunkowskaz, za duża, warcząca, pełna bogata, szeroka, małozielona, bez żółtości forsycji, warszawa która przymila się szczegółami, otulająca dobrymi ludźmi ale też tymi z lawiny a ona tak bardzo chce do złotych  mruczących oczu i tam, gdzie zanim pojawił się jej dom rosły sady
megigreg, środa, 06 kwietnia 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz