31 maj 2011

M 66:

w czerwonej sukience, z czerwonymi paznokciami rozgniata krwistoczerwone truskawki o podniebienie, wgniatając ich smak w szum zasypiającej Warszawy, w pastelowe niebo, które przed chwilą zasnęło i spadło na mosty włączając im światła. Nie pisała tyle, aż od słów zrobiła się cięższa, nosząc w sobie obrazki krakowsko-starachowickie, dosmaczane Warszawą. Nie pisała, nie mogąc z palców strzepnąć słów, pozwolić im być w linijkach, rozpierzchnięte, biegały przez tydzień, wiążąc między nimi najmocniejsze na świecie nitki, jakich jeszcze nikt nie wymyślił, nie doświadczył. Na Kleparzu symfonia zieleni, orkiestra truskawek, wąsów wszelakich szczypiorków, głów młodych kapust o najlepszym na świecie słodkawo-chrupiącym posmaku, mniejszych kul kalarepek i sztachet rabarbarowych, które budują kuchnie i domy całe w smaki i zapachy wczesnego lata, oddają coroczną i cykliczną radość ze swojej niezmienności, cieszą. Zjedzona pierwsza nieduża, aromatycznowaniliowa drożdżówka z rabarbarem, a jej smak doskonale mieści się obok wspomnienia kawy wypitej razem z nim na tarasie, przy akompaniamencie kumkających żab, w świętokrzyskim powietrzu innym, bo bardziej jeszcze szczęśliwym, bo z nim. Więc rozciąga się leniwie i bezwstydnie w jego oczach i palcach i nabrzmiewa słowami, chłonie każdą minutę a potem nie chce jej się wydostać na zewnątrz, niech zostanie w niej, pomieszka, a potem może wreszcie uwierzy, się się dzieje, że wreszcie ani przez chwilę nie jest sama, bo on jest tak bardzo bardzo silny, że nie można o nim nie myśleć, nie dotknąć słowem ani przez sekundę, bo tak ją trzyma. Więc wjechała w Warszawę ciepłowieczorną, truskawkową, energetyczną, pełną wygrzanego, dużego nieba, w miasto podpięte do świateł a kiedy będzie jutro, to już kolejny dzień przeprowadzi ją i jego bliżej w stronę ich słońca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz