2 cze 2011

M 67 albo lans:

W mieście na Wu wypada mieć kawę z logo w ręku. Należy mieć okulary Ray Ban, które mają teraz nie tylko wyraziste rogi a la Marylin Monroe, ale pojawiają się bardziej obłe i dostosowane kształty, ważne, żeby napis był oczodostępny. Niektóre posiadaczki Ray Banów szczycą się oprawkami w kolorze turkusu lub pudrowego różu, oczywiście zawsze skrywając wytuszowane rzęsy Collosal Volume za ciemnymi szkłami. Niedbała wiecheć na głowie spięta w coś na kształt kręgla, okulary i pewna nonszalancja zaczyna się od góry. U dołu plastikowe baleriny Marishy albo płócienne koturny Hilfigera, ostatecznie mogą być klapki, ważne, aby miały charakterystyczny kwadracik z boku...Za modą podążają również plastikowe buty od Vivienne Westwood na szpilce, z bąbelkiem lub serduszkiem z przodu, w których ciężko się chodzi bo się wyginają od gumowatości swojej, no ale są na topie bo neonowe kolory i Mołek miała w TVN a ona jak coś założy to wiecie.. Na środku wypada mieć kwiecistą sukienkę lub coś w paski albo rybaczki od Marc'o Polo albo marchewy z cienkiego materiału i jedwabną bluzkę odkrywającą ładnie wyćwiczone przez zimę na siłowni naramienne mięśnie. I wielką torbę, jak od Coccinelle to juz w ogóle łał.
W mieście na Wu wciąż na obiad ogarnia się sushi postukując pałeczkami,albo kozi ser ze zdrowymi cosiami, dobrze jak mają w nazwie organic, mango lub kolendra, pije wyciskane soki i wszelakie owocowe papki, albo kawę na chudym mleku i do tego koniecznie ciastko rozpusty pełne, bo co tam, wieczorem idę na gym to sobie teraz zjem. Albo przejadę się moim nowym rowerem albo sprawdzę jak się biega w reebokach kształtujących nieco bardziej to i owo. A te mniej majętne, co ubierają się w H&M albo w pudle u Chińczyka to jedzą drożdżówki, które po ugryzieniu mają dwa milimetry i szczypią w język, ale w promocji są kawą za trzy zeta.
W mieście na Wu popołudniami wychodzą panie w rajstopach w gęsty upał, umierają w sztywności biurowych ubrań jak im nakazuje dress code, pachną w autobusie Aqua di Gioia Armaniego i o obleczone ołówkową spódnicą uda obijają kwiatki siatek z kalarepą i truskawkami. Albo wsiadają w swoje bardzo duże firmowe auta i naciskając sprzęgło butem Aldo na niebotycznej szpilce, mkną przez skrzyżowania rozmawiając przez nokie i iPhony umawiając się na botoks party, przesuwając opiekunki do dzieci na później lub zamawiając dietetyczny katering do domu.
W mieście na Wu panie mknące samochodami, psujące cerę od klimy w aucie i w biurze nie poczują, jak pachnie krecia krzyżówka na Alejach, jak pachnie dźwięk muzyki wygrywanej przez grajków 50 plus zbierających na wesołe życie staruszka. Panie wysmarowane Hydramax Chanel nie czują wiszących w przejściowym powietrzu smużek potu, które rozwiewają zapachy tańszych i droższych perfum.
Ukurzona, otumaniona wsiadam więc do klimatyzowanego 407, uzalezniona od nogi kierowcy jadę tam, gdzie znalazłam pachnące lipy i oglądam kolejne Ray Bany, dzieła warszawskich pedicurzystek włożone w precjoza letnich, najmodniejszych butów i podsłuchuję jakie dźwięki sączą się z iPodów i mp4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz