9 cze 2011

M 68:

Truskawki pożera wiadrami i nadziewa na kubki smakowe fasolkowe, lekkosłodkie i kruche patyki. W czerwieni Colour Alike nr 7 zanurzone czubki palców, schną powoli, uważne na niechcące printy z szypułkowych wzorów. Porusza się nieco dalej niż biuro-basen-autobus, oswaja teren, ale tęskni przeraźliwie do własnego łóżka, do wanny, wmruczeń kocich, nieporządku w szafie, lodówki z samym światłem. Ile ją ominęło wschodów i zachodów słońca na Złotej Podkowie, ile dostaw bułek do Lewiatana, ile pająków zamieszkało w nieotwieranym pokoju. Ile megabajtów w ścianie niewykorzystanych i jaka jest za to cena, tego rozdarcia wciąż pomiędzy, przyzwyczajania się do konieczności, do widoku ludzi w koralowych ubrankach na Chmielnej rozdających ulotki o nowym przybytku pani z lokami, która robi z siebie kulinarnego anioła i na pewno jest miła, ale nie wie, bo wyczyściła jej kieszeń niedobrym jedzeniem. Chce zrobić chrupiące placki z truskawkami na maślance, posypane cukrem pudrem, chce w swoim kubku wypić jaśminową zieloną i przespać popołudnie i słuchać jak pada deszcz. Pluszczą krople po krakowsku, rozklepując swoim szumem wygrzany małopolski asfalt, wznoszą zielone trawiaste dywany w którym czai się lato. Ona żyje osiem dni w miesiącu, tak wybrała, ale nie oswoi za nic tego od do, tego rytmu miasta, bo jak wreszcie zupełnie z tęsknoty umrze, to może wreszcie przeniesie się jej serce i będzie mogła przestać dzielić się na pół. Co piątek zawozi przedziałowym Intercity swoją połówkę aby na dwa dni stać się pełnią, a potem rozerwać się jak rzepka w Familiadzie, z której wyskakują pieniądze. Na szczęście truskawki są wszędzie takie same i tak samo upojnie pachną lipy, kiedy idzie pod nimi co rano i rozkłada ich parasol w porannym słońcu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz