9 sie 2011

M 76 albo o rytmie:

W końcu lipca niebo nie dopisało. W letniej modzie wciąż kolor szary,gdzieniegdzie porozrywany błękitem, a jak się uda w ten błękit wreszcie w całości ubrać i zestawić z zielenią, to wyjątek. Sierpień wreszcie przywołał słońce, ciepło rozlało się po polach, podnosząc delikatnie za brodę namoknięte kłosy zbóż. Na beżowych pagórkach rżysk rozsypały się zbożowe beczułki, jak z pudełka z pralinkami - wziąć w dwa palce i pstryknąć w nasycony błękit... Zielone kule renklod toczyły się słodyczą w wygrzany koncert świerszczy, gdzieś leniwie pachniały lilie i brzęczały osy. Ona w takiej scenerii próbuje złapać rytm, łącząc trzy miasta w jedno ogniwo, rozdzierając się pomiędzy kocie tęsknienie, zieloną oazę ogrodu i wąską nitkę ulicy obsadzoną kamienicami, parkomatami i prastarym spożywczym gdzie dominują białe sery z Garwolina i przeceny. Pociąg nie wypluwa jej tak często jak tysięczną ogryzioną pestkę, ostatnio więcej jej w szafirowym i wygodnym samochodzie i kładąc mu rękę na udzie, jechali tak w swoje odległości, w te wszystkie trzy kąty, do odwiedzenia w czasie krótkim i koniecznym. Trzymanie ręki było niczym aksjomat, szukał niezmiennie palcami jej dłoni i tak trzymając się, wciągali się po drodze w kolejne kilometry, robiąc przerwy na trzymanie kubka z kawą ze Statoil. Wokół kwitło lato, smakowały jagodzianki w Paradyżu, odpust za stacją benzynową, na której zatrzymała ich awaria w hamulcach. Czas pozwolił na nie hamowanie się ich i był pierścionek, lody, wata cukrowa i słońce i wiara jak u dziecka, że pewne rzeczy nigdy nie mijają. A potem, kiedy wracali już z powrotem, on nieustannie i niezmiennie wygrywał rytm na kierownicy swoimi silnymi, piegowatymi dłońmi, bo wszystko jest rytmem, nie tylko sączonym przez jego przedramiona, nie tylko przez godziny. A najpiękniej to złapać ten rytm i tak być sobie w sierpniu nie patrząc jak czas ucieka, jak kończą się kolejne wystukiwane piosenki, jak nieustanny rytm przyrody zapewnia, że zawsze będą śliwki, kurki i morele w sierpniu, a potem pirosy i paularedy a potem jeszcze gruszki i jeszcze większe osy i wtedy się wie, że przyjdzie jesień. A do tego czasu żyją rytmicznie. Wśród swoich palców, dróg i kotów, wśród słów, ulic i zamyśleń w niebo wpatrzonych, kiedy muszą być osobno, pod wspólnym wszakże niebem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz