17 wrz 2011

M 80 albo weekend:

On: podlewa piszczące z pragnienia trawy i drzewa są takie szare, a potem wsiada w szafirowy samochód, który ma pysk ubrudzony muchami i jedzie odebrać ją z pociągu, który ją regularnie wywozi z miasta na Wu każdego piątku o 16.35. Na stacji kupuje kawę na Statoil, latte bez cukru i odebrawszy ją, jedną spośród piętrzących się wysiadających, wyłowiwszy jej zmęczoną, ale szczęśliwą buzię, zdejmując z wysokich schodów jej kolana i walizkę, prowadzi za drobne ręce do samochodu, w którym zdążyło napachnieć kawą i zastać podpaździernikowy zmrok. A potem jadą do ich domu, gdzie czekają pieskoty i zapach jesieni łowiony gwiaździstym durszlakiem nieba.

Ona: jedzie w pociągu czytając raz po raz to książkę, to gazetę, czasem podsypiając nieco aby móc być wieczorem jak najdłużej z nim. Zazwyczaj wsiada do pierwszego wagonu, ale dziś jest w ostatnim, żeby zobaczyć, czy tu też wysiada tyle osób na tej stacji, co i ona. Czy tak samo jak z przodu ludzie dłubią w telefonach zabijając dwie godziny piątku i tak samo bardzo chcą być tam, gdzie rosną ich domy. Wysiadłszy, widzi już jego radość i tak idą do samochodu, a potem jadą miękkim asfaltem ciągnięci przez księżyc, a ona zawsze trzyma mu rękę na prawym udzie, to jej miejsce, ważniejsze od kierownicy. Zmęczeni tygodniem i upojeni sobą, zasypiają w dużym łóżku w pachnącej paczulą sypialni, zaraz po tym, jak roztopi się w jego palcach, które zdejmują z niej każdą pajęczynę warszawskiej samotności, które utulą wszystkie minuty przedsenne, kiedy ich palce istniały tylko na klawiaturach telefonów w komputerów. I kiedy stworzą w mózgu jeden wielki wspólny tumult, po stokroć większy niż każda już milion razy opisana rozkosz, wciąż dla nich nie do uwierzenia, że można jeszcze bardziej.

On: nie umie zasnąć bez niej na lewym ramieniu, wtulonej lewym udem pomiędzy jego nogami. Schowawszy skrzydło lewe, wypuszcza prawe, otulając ją nim aż do poniedziałku do 6.24, kiedy to wielki brzuch pociągu zabierze ją do miasta na Wu.

Ona: zawsze zabiera w drogę jego pióro, jak desygnat, który podniesie z największej tęsknoty, podstawi zawsze autobus do pracy na czas i na którym przeżyje do kolejnego spotkania ich warg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz