28 gru 2011

M 93:

Pędzą w wieczór muzyczny, późnogrudnowy, sączący się bursztynową pigwówką i kotem z urwanym pazurem ała. Ona zastyga powoli w sen, w ciepłym domu, w którym kominek, pieskotowy lekki sen i utulenie całodniowe. Jutro wyjedzie do miasta na Wu zerwać z końca roku ostatnie tegoroczne dni, bezśnieżne, z zaplątanym motylem w szybie, z ciszą poświąteczną i przednoworoczną w sobie i najchętniej nie dałaby jej rozjechać za nic ale niestety musi. Zostałaby w domu, na fioletowej kanapie, obłożona niezliczonymi szklankami po zielonej herbacie, kubkami po kawie, poduszkami i wymarzonym, odpoczynkowym nicnierobieniem, ale jeszcze nie teraz, nie. On przez te miesiące bycia razem, przez otwarcie roku z nadzieją, że ktoś go będzie bardzo kochał i zamknięcie, że się spełniło, wróci rano po odwiezieniu jej na dworzec, włoży ją do busa a do jej głowy jeszcze dwugodzinny sen a potem z uśmiechem zobaczy, jak bardzo już urosła jej obecność w domu z szarym dachem. Że wszędzie zostawia kolczyki, w podgrupkach, w kupkach, w rogach, w zakamarkach. Że w każdym najmniej spodziewanym miejscu, w torebkach, pudełeczkach, koszach, torbach, puszkach, szufladach i szafkach, wszędzie tkwią kosmetyki, których oczywiście wszystkich naraz używa i wiecznie nie może znaleźć błyszczyka, bo sobie wymyśli konkretny, schowa go do którejś z licznych torebek a potem nie wie gdzie i jest zława, bo chciałaby go użyć a tu zepsuta koncepcja bo nie ma. I w każdym pokoju, samochodowym schowku, w miejscach najbardziej nieoczekiwanych, w kolejnych torebkach, obok łóżka, w łazience, stoją butelki z nie dopitą wodą jak strażnicy jej wiecznego pragnienia, bo budzi się kilkakrotnie w nocy i musi się wody napić i on potem uśmiecha się do tych nie dokręconych nakrętek cała ona przecież. Albo leżą poskładane ręczniki i ubrania w wypranych stosach i trzeba im znaleźć zamieszkanie. I kot pachnący deszczem i dziwną ciepłą zimą, leżący kocim rytuałem na boku. I flakony perfum zamieszkujące kąty stolików, pachną różami, paczulą, peonią i irysem. Ona na chwilę, wróci w te butelki i perfumy, aby zakończyć rok w jego skrzydłach i pofrunąć z nim w każdy koniec świata.

15 gru 2011

M 92 albo o drabinie:

Ona: uzależniona od dwóch różowych kresek najpierw bada czy są dwie, czy na ich niebie nastąpił księżyc w pełni i czy okaże się, że za dwa tygodnie będzie o jedną mniej. Czy ich księżyc może jednak jak zwykle zbliży się do znienawidzonego nowiu. We śnie widzi dwie różowe kreski, otoczone białym plastikiem, jedna jest delikatnie bledsza, ale jest, jak nowalijka, jak zaczątek tego, co nastąpić może za kolejne dni, kiedy kreska stanie się czerwoną krechą na pewno. Tylko we śnie.

On: trzepocze skrzydłami jak najpiękniej umie, kołysze, dba, utula, wysłuchuje, dyskutuje, głaszcze, tęskni, znosi kolejne pojedyncze, połamane drabinki jej kresek, ustawia w płotek, o tam, wytrzymuje. Wyszukuje piosenki, wzrusza się, rozmawia.

Ona: nie radzi sobie czasem, właśnie czasem pozwala sobie na takie zachowanie, kiedy wyciąga drabinę, rozpamiętuje jej każdy policzony szczebel i nie wie dlaczego tak jest. Nie umie się zamknąć w doskonałą pełnię, chociaż jak jest z nim przez te trzynoce i dwadni, to musi na siłę otwierać, aby wyjść z jego najpiękniejszych na świecie objęć, które na teraz tworzą właśnie wymarzoną pełnię.

On: tłumaczy cierpliwie, że jej ciało wyje zmęczone, że błaga o odpoczynek, a ona mu dowala, wymyśla zajęcia, pracuje, nie planuje beztroski, tylko skazuje na życie w walizce i na życie od piątku do poniedziałku rano. On ma siłę, aby być dla niej końcem świata i za każdym razem, kiedy ona doprowadza się do szału na temat różowych kresek, on na tym końcu świata znajduje kolejną drogę, zapala światło i każe iść w życie.

Ona: nie rozumie, dlaczego się nie udaje, dlaczego ma o tym nie mówić, skoro tysiące kobiet takich jak ona wymyśla, że wszystko jest w porządku, że budowanie drabiny wcale nie boli, że to nic, że wizyta u nowonarodzonego człowieka to normalne, a normalnym nie jest, bo wciąż jest się złym po takich odwiedzinach, że można od długiego czasu stać się domem. Za bardzo chce, za długo czeka, nie ma cierpliwości, nie wyluzuje, nie pojedzie na wakacje, nie przestanie myśleć ani ustawiać drabinki z różowych kresek, bo już nie umie, na tę chwilę nie potrafi. Nie chce pożyć, wyjechać, zwolnić, przyspieszyć, robić kariery, ona chce jedno, aby dwie różowe kreski po dwóch tygodniach znalazły swoje lustrzane odbicie.

8 gru 2011

M 91 albo o tułaczce:

Gdzie jego siła, gdzie, tak bardzo jej potrzebuje, tak bardzo tęskni za nim i za Krakowem. Idąc dużymi ulicami miasta na Wu przypomina sobie ciemność krakowskich ulic, stukot końskich kopyt na bruku i hejnał, który przez tyle lat przypominał, że jest we właściwym miejscu. W mieście na Wu obija się o kolorowe wystawy sklepów, w których nigdy nie była i nie zamierza ich oswajać, bo jej sklepy są w Krakowie i w Łodzi, tam je zostawiła, i tam będzie do nich wracać. To pierwsze przedświęta w nadal obcym mieście, ulicami znajome, oświetlone i płynące kolędami, ale zupełnie nie jej, samotne, potłuczone jak ona obita o tłum w metrze. Nie umie wykrzesać z siebie radości, że nastaje najpiękniejszy czas w roku i wczoraj upiekła 200 kruchych ciastek na widzimisię jakiegoś pana od ubrań, ale radosne oczy K., bycie z nią w czas kataru i jedzenie rosołu z potężną marchewką pośrodku było jakimś rytuałem kobiecym, daleko ponad czyjeś pokazy sztuka dla sztuki, ponad szmerek tzw. towarzystwa, bo oba wciąż nie wierzy, że w mieście na Wu coś może być bezinteresowne i stworzone dla samego radosnego widoku oczu przyjaciółki.
Idzie po ulicach śladami Mikołaja, ze ściśle wytyczonym planem przemyślanych podarunków i tylko radość z dawania może przetrwać sypiące się drobne szczypty śniegu, kolejki do kas i ciągły, chroniczny brak czasu i bezmiłość miasta na Wu. A gdzieś w jej podszewce, rozrywanej wciąż pokornym myśleniem, że pewnie się nie uda, bo dlaczego miałoby skoro absolutnie wszystko trzeba okupić tytaniczną pracą, gdzieś najgłębiej na świecie być może powstała tajemnica, o której dowie się za jakieś dziesięć dni. W apogeum świateł, biegania, wirującego śniegu z drobnym meszkiem pokrywającym wszystko i wszystkich tak samo, być może dostanie gwiazdkę z nieba.