29 lut 2012

M 101:

wpadła w turbulencję miasta na Wu które wygładza słońcem i gładkimi bezśnieżnymi ulicami wszystkie potłuczenia i kanty które nastały dzisiaj w przyklejonym do lutego dniu który zdarza się raz na cztery lata. Rozgnieciona na miazgę wyssana roztelepana rozedrgana przypadkowa chaotyczna nie umiejąca angielskich słów nie czująca smaku nie mająca apetytu na nic miesza się jej śniadanie z kolacją bo tak naprawdę wciąż je to samo czyli płatki orkiszowe z jogurtem albo z mlekiem sojowym albo ser biały z miodem i kromkę chleba z urzępolonym masłem a raczej jego kawałkami przyklejonymi do chleba talar od lubaszki i to samo ma rano i wieczorem bo nie ma weny i smaku i kupuje to co wytrzyma w lodówce bo przecież ciągle jest w biegu ciągle o tam czyli w kołowrotku jak chomik w kółku z którego ostatnio coraz trudniej wysiąść. Poranne rytuały matko jak nie chce mi się wstać włosy odrastają faliście i denerwują bo strasznie ich dużo a ich czas do cięcia dopiero za miesiąc bo Przemek wcześniej nie ma jak potem kawa z zaparzacza z tłoczkiem i fejsbuk i pudel od rana i wiadomości na gazeta.pl i makijaż radically no surgetics givenchy kryje złe sny które narysowały linie na twarzy kredka z art deco strasznie się coś rozmazuje potem tusz który się ciężko zmywa i na koniec lokalny koloryt czyli róż jaki pod ręką ma i obowiązkowy psik perfum bo bez nich nie wyjdzie nigdy. Nie ma siły coś jest nie tak on jest za daleko pieskoty za daleko wiosna za daleko zbliża się tylko ogromny sen który zaraz ją złapie żeby tylko zdążyła zmyć uporczywy tusz zanim nastanie marzec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz