20 sie 2012

M 121 albo tęskność:

On między jeziorami, z zakochanym w nim kotem i zbombardowany gwiazdami, tęskni. Ona, w mieście na Wu, z nowymi, ładnymi brwiami, tęskni nie mniej. Jak to się dzieje, że kiedy jego konieczność wyrywa z domu, odczuwanie tej pustki i niemocy jest jeszcze silniejsze. Dom ładnie sobie rośnie pod opieką mamy, a ona się czuje jak rzucona marionetka, bo tak. On o tam, dom daleko, rodzice w innym mieście wraz z garstką przyjaciół, jeszcze inna ich garść rozsiana w Krakowie, a w mieście na Wu już totalne resztki, które rozjadą się niedługo w swoje nowe strony z powodu miłości lub pracy. Nieobecność jest jak wisząca w próżni kotwica i to najbardziej denerwuje, że nie można się przyczepić, zaczepić, to drąży, boli, piecze i uprzykrza codzienność. Tęskność przejaskrawia, rozpierzcha myśli. Daje siłę. Wierzy, że kiedyś się skończy i nie da się do siebie przyzwyczaić. Zbija czas popołudniami, co z tego, że świerszcze za oknem, że noc ładnie pachnie, że woda strasznie szumi w rurach w pokoju w mieście na Wu, kiedy nic nie smakuje, nie podoba się, uwiera, byle nastał poranek i kawa z kawiarki z tłoczkiem i makijaż o 8.10, złożony z kreski fioletowym linerem w żelu Bobbi Brown, tuszu do rzęs They're Real, kredki Chanel w odcieniu czekoladowego brązu, którą muska dolną powiekę, korektora MUFE, różu MAC, bronzera Benefit, pudru Dior, błyszczyka nakładanego już na schodach. Potem autobus 107, 108 lub 159 i mokotowskie wystawy, koniec przeceny w sklepie Bagatt i praca a potem powrót i gdzie by tu myśli włożyć, w co, żeby jak najszybciej pofrunęły ku ciemnej nocy, naciągnęły roletę ciemności, która w sierpniu zapada jak przysłowiowa klamka. Tęskność szarpie. Obtłukuje dni w ciężkiej głowie, kusi aby jeść coś słodkiego, a bo co, bo jej tak o, to sobie pofolguje i kupi małą słodką drożdżówkę z serem i jeszcze coś czekoladowego a potem powyrzuca z sumienia śmieci, że być może jak on wróci to będzie ważyła tonę i powinna iść na basen i poćwiczyć ale jej się nie chce za nic, zastygnąć w bezruchu, przeżyć dzień i dalej. W mieście na Wu nie pachną łąki, nie spadają gwiazdy, nie ma wróbli, nie ryją krety, trzyma ją kurczowo konieczność, tęskni, zna ze słyszenia słynne knajpiane smaki, porusza się po dobrze znanej trampolinie ulic, aby przypadkiem nie odbić się dalej. W mieście na Wu kiedy zapada się w swoją kilkudniową skorupę, podbarwione tęsknieniem dni urastają do rangi gigantycznej, niestrawnej kuli, którą toczy przed sobą. Dlaczego nie potrafi się odnaleźć akurat w tej siatce ulic, a może w innej umiałaby, bo bardziej oswojona. Nie poznaje nowych ludzi, nie zwiedza, nie ma ochoty odezwać się, że jest.  Dlaczego organicznie nastawiona do wszystkiego i wiecznie czuje się jak nie u siebie i jak stworzy to już u siebie to nagle tego nie ma, bo musi tęsknić. Dlaczego tęsknienie odbiera siłę, tak mozolnie zbieraną z każdą godziną. Dobrze, że już noc. I jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz