18 sie 2012

M 120 albo weekend bez niego:

Dzień ciemniał bardzo szybko, jakby nagle przykręcono światło i zaciągnięto zasłonę, skrywając pieskoty, zółwia i ranną kaczkę, nową mieszkankę stawu. Lato pachnie świeżością, nie wygrzaną, ciepłą nocą, z delikatną nutą skoszonej trawy, która niczym szczypta przyprawy kotłuje się w ciemnym tyglu nocy.
On tam, wśród jezior, ona tu, w ich domu, po raz pierwszy sama w wielkim łóżku, z wystawionym radarem tęsknienia nastawionym na długie fale. Z wyciszoną burzą w jej brzuchu, kiedy po raz kolejny przez chwilę uwierzyła, że sny, że pies kładący się na udach, który nigdy się tam nie kładzie, że może wreszcie Los ześle jej ową pełnię, na którą tyle czeka. Nie będzie łatwo. Wszystko, co osiągnęła, zmieniła, do czego doszła, wydarła pazurami i okupiła potworną cierpliwością i tu nie będzie inaczej. Na razie o tym nie myśli, bo ją to paraliżuje i tylko czasem poszarpie ją płacz, w samotności, w swoim kłębku, nie do dotarcie przez nikogo, do rozwiązania tylko przez nią. Dobrze, że mija.
 Na fioletowej kanapie zjada dzień po kawałku. Pójdzie pod prysznic i z oceanem wody spłucze jego poranne, żegnające ją usta i palce, osiadłe na szyi. Umyje skórę żelem Tołpy, pachnącym jak ich Toskania, na włosy nałoży odżywkę Dove. Zrobi peeling całego ciała, starannie wygładzając każdy fragment skóry, myśląc o jego ciepłych i silnych dłoniach, które jak wrócą, to sprawdzą czy jej skóra jest nieustannie miękka. Zrobi peeling twarzy i maseczkę Kleopatra  z zielonej glinki, przypominając, jak ostatnio robili razem maseczkowe miny. Nałoży balsam Gosh o cytrusowym zapachu, na stopy i ręce coś w tubce od Eveline, ulubienie fioletowej. Nowy krem z ziół, cały po rosyjsku, przywita pojedynczą noc i obudzi wyspany dzień. Może poczyta. Napisze smsa. Posłucha jak brzmi ciemność. Zaśnie na poduszce w paski, pachnącą czarnym Silanem.
 Rano na tarasie, w czerwonym szlafroku wypije kawę z kubka o fioletowym wnętrzu, zje ser biały 0% Mazurski smak z miodem lawendowym i malinami, poczyta i zmruży oczy w horyzont smagany wierzbą na wietrze. Posączy przedpołudnie. A potem spakuje nową, kremową walizkę w rzeczy niezbędne do życia w mieście na Wu i pojedzie w nowy tydzień, zakończony czekaniem, aż on przyfrunie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz