10 wrz 2012

M 123:

Gdyby to wszystko było proste jak 123 to świetnie. Kołowrót dni pędzi tak, że trudno się zatrzymać i tylko jego ręce są w stanie ją złapać. Coraz trudniej. Miłość rośnie wraz z rudziejącą trawą i rześkim zapachem pól, znak, że idzie jesień. Rozmyty horyzont w jeszcze ciepłym słońcu jest tak samo rozmyty jak każdy wieczór w mieście na Wu, wyostrza się tylko w piątek, kiedy wraca o tam, gdzie ona potrafi wszystko. Wkurza się, że nie pamięta. Nie dzwoni, nie składa życzeń, otacza się w poczekalni kobietami, które są wszystkie młodsze i wszystkie w ciąży i ta atakująca ją armia rozmów, dźwięków ktg, planowań, wyborów imion i rozmów o imbirze i migdałach jest nie do wytrzymania. Pęka w szwach jest zdolność mieszkania w walizce. Może umiałaby znaleźć alternatywę, ale na razie boi się o niej powiedzieć. On z miłości przesunąłby całe wielkie miasto na Wu, wraz z ulicami, meblami, kawkami, piwkami, serami kozimi i bagietkami, autobusami - bliżej. Ona usiłuje być dzielna, ale coraz częściej rozpada się na atomy, nie tylko z tęsknienia powodu. Ranowieczory są zimne i nieutulone, właściwie tylko jeden w miarę utulony w dni powszednie, kiedy on wstaje i wygania kota spod samochodu a potem zawozi ją odparowując szyby na przystanek, skąd biały bus, darując jej tylko w poniedziałek dwie dodatkowe godziny snu, zawozi ją tam, gdzie jest niemoc i konieczność.
 Tak, była w Paryżu, oglądając roześmiane, słoneczne niebo z okna biurowca. Wróciła bez smaku. Czas na niego nie pozwolił.
Marznie. Zasypia. Automatycznie pracuje. Odwraca role zupełnie już, że żyje tylko w weekendy a w resztę tygodnia usiłuje przetrwać. Survival. Czasem jest tak, że nie zdąży napisać o czymś, co było intensywne w kolorze i minęło i potem już ma inny odcień. I się denerwuje, że nie zdążyła. Że nie ma czasu na spotkania. Czasem ochoty. Że zupełnie automatycznie już porusza się po mieście na Wu, nie zauważając niczego, czy już ulice zapełniają się jesiennymi modnisiami spowitymi w ciemnozielone, modne kolory. Nie chodzi po sklepach. Od głodu ratują ją pomidory, kalarepa i cukinia. Nie ma ochoty na wiele, chociaż on ostatnio smażył dla niej frytki i to było coś. Za duża dusza na za małe, wymęczone ciało. Za dużo prędkości, za mało poczucia celu. Za mało lata, za dużo zimnych poranków, odganiających wilgotnym, lodowatym powietrzem możliwość jedzenia razem śniadania na tarasie. Tak, ona ciągle o tym samym. O nieustanne nierównowadze, którą już bardzo niedługo trzeba będzie zmienić. Ona wie. On też, tylko jak zawsze, cierpliwie czeka, co wieczór w łóżku zagarniając ramionami miejsce po swojej lewej stronie, gdzie zawsze śpi ona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz