Miękko spada na
nich obietnica kolejnych wspólnych Świąt, ukołyszą się w szafirowym samochodzie
w drodze do jej rodziców, utoną w rodzinnych cieple pachnącym makowcem,
cynamonem, zupą grzybową, kapustą z grochem i szczęściem, że jeszcze można
być razem, bo zdrowie i miłość dopisują, jak najlepszy deser na koniec roku.
Koniec świata
zastał ją w zamarzniętym krajobrazie miasta na Ł, do którego jechała po swoją
przyszłość, być może udaną, niestety znów powiązaną z domem węzłem gordyjskim
tylko w weekendy, kiedy zdyszana, w piątkowy wieczór, całuje stęsknione
pieskoty i zawiesza mu ręce na poręczy ramion i nie puszcza i za nic bez nich
nie idzie ano o dzień dalej.
Nanizane
koraliki czerwonych świateł samochodów ciągnęły ją do domu, tworząc długi
łańcuch na choince ulic, na drodze 74, która wiła się przez lasy. Bezśnieżne
pola w zagłębieniach łąk tuliły resztki śniegu, nie dając im się rozgrzać,
rozbielony, oliwkowoszary krajobraz podgryzał lekki fiolet nadchodzącego
zmierzchu.
Wciąż wyjeżdża i
wraca, nieustannie, jak w rytmie, a potem chce go jeszcze i jeszcze,
nienasycenie, przewrócona z wrażenia za każdym razem, kiedy są ze sobą
najbliżej jak się da, przeniknięci sobą w umysłach i końcach palców, kiedy nie
wie, gdzie zaczyna się on a gdzie ona. Lubi z nim być, kiedy jest blisko,
albo zaledwie w pobliżu, ale musi go zahaczyć spojrzeniem, musnąć, że jest.
Wtedy rozświetla się niczym kometa, jaśnieje, jest pełnią i nie spala się ani
przez sekundę, będąc nieustannym, migoczącym fajerwerkiem. Lubi napotkać ciepło
jego silnej ręki, kiedy mijają się obok stołu, w drzwiach, lubi iść z nim
równi, kiedy on trzyma ją za rękę prawą, bo inaczej nie umie, niewygodnie mu i
wtedy torebka przegrywa z posiadaczką i ląduje z lewej strony.
Lubi na ułamek sekundy zanurzyć
nos w jego szyi, jak pachnie linia
czarnych włosów o 11.30 a jak o 16.17. Lubi szukać się w łóżku, kiedy przewraca
kolejną kartkę snu i w nieprzytomności na granicy jawy, kładzie głowę tam,
gdzie wyrasta mu lewe skrzydło i zabiera ją stamtąd następna śniąca strona.
Lubi łapać spojrzenie jego gorejących oczu i całowanie ukradkiem w krótki płot
rzęs. W ciepłym śnie, w domu, w samochodzie, w przymierzalni, w zimie i w lecie
uwielbiają być razem jak marchewka z groszkiem, dopełniający się duet,
którego nikt sobie nie wyobraża w innym towarzystwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz