21 maj 2013

M 148:

W lesie pachniało majem, świeżym, zmokniętym bzem, najbardziej soczystą zielonością. Szli delikatnie na przełaj, omijając krzaki jagód z czerwonymi koralikami owoców, zalążków fioletowej pyszności i małe, jasnozielone perełki konwalii. Pięknie się chodzi po ich bezludnym lesie wdychając ptasie głosy, z szalejącym psem, kiedy jego lewa ręka łączy się z jej prawą idealnie, kiedy on podciąga jej przeszkadzający w tym kontakcie rękaw kurtki i dokładnie przylega ciepłą dłonią do jej ręki. Tak jest dobrze, kiedy są tylko oni podglądani przez drzewa i rośnie maj w kolejne dni tak, jak rośnie w niej drugie serce. Niedługo już pewnie przestanie spędzać kilowatogodziny w samochodzie, przestanie męczyć nieustanna senność, która staje się nieznośną i owocuje bólem głowy, jakby ktoś nałożył jej kłującą czapkę. Doba się liczy od snu do snu, czy wypocznie na tyle, że jazda w srebrnej samochodowej puszce nie stanie się męką, bo głodnieje natychmiast, bo musi się zatrzymać w Zwoleniu parkując jak zawsze umiarkowanie krzywo i kupując w małym sklepiku kefir i ziarnistą bułkę, a potem jadąc, trzyma kierownicę kolanami i ten kefir odkręca. Za Ćmielowem zęby szczękają o butelkę z Bobofrutem, bo dziury straszne, umilone jedynie i aż widokiem kwitnących sadów z dywanem kwitnących mleczy u stóp. Czas w jej brzuchu płynie wolno, poza nim dość szybko, ledwie zaczął się maj a już przekwitają magnolie. Ogród szaleje zielonością jak namalowany przez Moneta i do niego z ulgą wraca, do żabich treli, do zapachu skoszonej trawy pomieszanej z pachnącą po deszczu ziemią. Odwiedziła znajome betony w mieście na Wu, zakurzone, bardzo nie jej, z nieustannymi, uciekającymi tramwajami ludzi nad ziemią i pod ziemią, w mieście, które trochę boli, bo nie ma w nim K., a jakby była, to by się do niej jeszcze bardziej uśmiechnęło. Estetyczne panny z ustami maków mijały ją pod marszałkowskim H&M, wystylizowane włosy wyznaczały kolorową, uliczną modę, tak różną od lubelskiej i kieleckiej, jaką zwykła była oglądać. Więc zostawiwszy pośpiech miasta na Wu, przyjemny smak warszawskich spotkań, dziurę po nieobecności jasnowłosej K, i część swoich włosów u fryzjera, wróciła do swoich zielonych klimatów, do rośnięcia w niej i obok niej, z nieustannym snem, z ładną linią włosów, do psa, który wciąż widzi widma kaczek nad stawem, do jego uważnych, brązowych oczu i do spokoju, który parasolem bujnej wiosny rozpościera nad nią nieustanne, ósme niebo.

1 maj 2013

M 147:

Zagonieni dość w czas wiosny, czas odsychania i rośnięcia, w nocy stykają się ciepłymi powierzchniami siebie. Ona wciąż nie zwalnia, chociaż powinna, senność przeraża coraz bardziej, poleżałaby robiąc nic, patrząc na wysuszane pierwszym słońcem pola marzy o kolejce książek do poczytania, marzy, aby poleżeć, zwolnić, pojeździć na maksymalnie 3 a nie 5. Zieloność rośnie, tak silnie jak fasolka w niej, cudownie lekko pozwalając iść w coraz dalsze tygodnie. Masło solone z Lidla, groszek z majonezem, makaron z oliwą, peperoncino, czosnkiem i cheddarem, sałata, suszone figi, bobofrut z dynią, pomarańcze, dużo wody, sen, śnienie, spanie po dziesięć godzin minimum, oliwka bez parabenów, kofeiny i lanoliny, słońce, nagłe ataki jedzeniowe to dywan dni rozkładany na przestrzeni tygodni. Dni są podobne do siebie, cierpliwość rozciąga się w miesiące, bo jeszcze tłumi radość, że na pewno się udało, że wszystko jest idealnie jak być musi.  Wreszcie. Ile się musiała odtoksycznić, przemielić w środku to, co zostało z przeszłości. Wie, że każda lekcja pokory, każdy kuks jak nie w jeden bok to w serce - przynosi wreszcie to, co stać się miało już dawno. Niby frazesy, a jak się tego nie przeżyje, to trzeba wykrzyczeć światu, że takie rzeczy się dzieją. Nie pisze dużo, bo zanim zaklika słowem - już zasypia.Nie pisze dużo, bo musi coś zjeść, najlepiej co dwie godziny, a jak już zje, to najlepiej zasnąć na chwilę. Jak wraca wieczorem, to ma dwie godziny na zdążenie przed dopadającym snem, więc z napisanych liter zostają tylko zamiary. Kupuje za to przez godzinę balsam do ciała, bo drażnią ją wszystkie zapachy maseł kakaowych, migdałów, nieokreślonych, mdlących. Mozolni się wiosną w tym pisaniu, powinna więcej i bardziej, ale nie może na razie. Czas się plącze pomiędzy słońcem, deszczem, nowymi kopcami kretów, kotem wtulonym w podbrzusze, urywanymi godzinami razem, wpuszczaniem leszczy do stawu, słuchaniem radia, witaniem i pożegnaniem. Jeszcze dużo pracuje. Jeszcze.