1 maj 2013

M 147:

Zagonieni dość w czas wiosny, czas odsychania i rośnięcia, w nocy stykają się ciepłymi powierzchniami siebie. Ona wciąż nie zwalnia, chociaż powinna, senność przeraża coraz bardziej, poleżałaby robiąc nic, patrząc na wysuszane pierwszym słońcem pola marzy o kolejce książek do poczytania, marzy, aby poleżeć, zwolnić, pojeździć na maksymalnie 3 a nie 5. Zieloność rośnie, tak silnie jak fasolka w niej, cudownie lekko pozwalając iść w coraz dalsze tygodnie. Masło solone z Lidla, groszek z majonezem, makaron z oliwą, peperoncino, czosnkiem i cheddarem, sałata, suszone figi, bobofrut z dynią, pomarańcze, dużo wody, sen, śnienie, spanie po dziesięć godzin minimum, oliwka bez parabenów, kofeiny i lanoliny, słońce, nagłe ataki jedzeniowe to dywan dni rozkładany na przestrzeni tygodni. Dni są podobne do siebie, cierpliwość rozciąga się w miesiące, bo jeszcze tłumi radość, że na pewno się udało, że wszystko jest idealnie jak być musi.  Wreszcie. Ile się musiała odtoksycznić, przemielić w środku to, co zostało z przeszłości. Wie, że każda lekcja pokory, każdy kuks jak nie w jeden bok to w serce - przynosi wreszcie to, co stać się miało już dawno. Niby frazesy, a jak się tego nie przeżyje, to trzeba wykrzyczeć światu, że takie rzeczy się dzieją. Nie pisze dużo, bo zanim zaklika słowem - już zasypia.Nie pisze dużo, bo musi coś zjeść, najlepiej co dwie godziny, a jak już zje, to najlepiej zasnąć na chwilę. Jak wraca wieczorem, to ma dwie godziny na zdążenie przed dopadającym snem, więc z napisanych liter zostają tylko zamiary. Kupuje za to przez godzinę balsam do ciała, bo drażnią ją wszystkie zapachy maseł kakaowych, migdałów, nieokreślonych, mdlących. Mozolni się wiosną w tym pisaniu, powinna więcej i bardziej, ale nie może na razie. Czas się plącze pomiędzy słońcem, deszczem, nowymi kopcami kretów, kotem wtulonym w podbrzusze, urywanymi godzinami razem, wpuszczaniem leszczy do stawu, słuchaniem radia, witaniem i pożegnaniem. Jeszcze dużo pracuje. Jeszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz