20 cze 2013

M 150 albo Daisy:

Horyzont od rana gęstniał i ciemniał w wybuchową burzę, przerażając pieskoty skulone w domu. Lato rosło powoli w bukiet pękającego zapachem jaśminu, peonii, rabarbarowego płotu i truskawek, pyszniąc się nawodnioną zielonością i nie chcianymi chwastami. Ona trochę jeździ, trochę nie, więcej i więcej odpoczywa, układa, przestawia i rozkoszuje się ciszą. Nad tarasem unosi się żabi chór, wróble dokazują w krzakach i czasem odwiedza ich mały, szary kot o zdziwionej minie, lubiący tak jak i ona tę ciszę. Chrupie młoda kapusta i ogórki gruntowe, koperek, którego on lubi mniej ona bardzo dużo. Wymyśla obiady, tworząc kulinarne książki tygodnia, kiedy nawet z pęczaku można zrobić danie warte gwiazdki Michelina. Wieczorem przypina sobie tysiąc gwiazd, które pękają na niebie, kiedy razem słuchają jak staje się noc i kołyszą w przedsennym rytmie.W kolejny upalny dzień, kiedy żar roztapia obcasy na chodniku, najlepiej siedzi się w domu, pijąc wodę w miodem, cytryną i lodem, słuchając starego jazzu i wyobrażając sobie, że choć przez chwilę mogłaby być jak Daisy w Nowym Jorku tylko po to, aby założyć misterną biżuterię od Rene Lalique i pomieszkać w domu w stylu Art Deco nie czując się jak w muzeum. Ktoś ją wyrwał stamtąd, ona to wie, przeniósł w wiek, gdzie o wszystko łatwiej, gdzie się jedynie stylizuje na to, co było, nie żyjąc tym na codzień. Ale być może wtedy nie spotkałaby jego, może byłaby znudzoną panną popijającą Moeta, na five o'clock zagryzając czas makaronikami i rozrywając kieliszkowym obcasem jedwab sukienki. W czasie, który tak bardzo się zatrzymał, kiedy jej rolą jest dom i bycie domem, wie, o czym szumią wierzby, bo ma niejedną chwilę, aby ich posłuchać. Wie, jak smakują najpyszniejsze lody, nie z włoskiej cukierni gdzieś bardziej na zachód, tylko z Nowej Słupi z małej kawiarenki, gdzie sztuczne kwiaty, boazeria i małomiasteczkowy klimat z podnóża Gór Świętokrzyskich powodują zmrużenie oczu z rozkoszy nad prawdziwie śmietankowo-truskawkowym smakiem domowych lodów, których jedyną konkurencję stanowią te na Starowiślnej w Krakowie. Może właśnie bycie Daisy wśród wybujałej zieloności, w bawełnianej, ciążowej sukience mamy, wyciąganie każdej minuty z dnia i smaku z wszystkiego, zatapianie się w jej brązowookim Gatsbym, który dzielnie walczy z kretami, wielka miłość do lewkonii, malw, maków, irysów, jaśminu i peonii, malowanie obrazków w prezencie akwarelami, oddalenie od kurzu miasta, nie bycie obtłuczoną walizką z domem rozwożonym busem i zatopienie się w tym czasie tu i teraz sprawia, że poczucie szczęścia wielkiego jak czerwcowe niebo jest możliwe.

5 cze 2013

M 149 albo bezczas:

Nieustannie zimny maj i początek czerwca pozwoliły pachnieć konwaliami bardzo krótko. Narcyze widziała raz, odpłynęły w przestworza czasu, zastąpiły je zwinięte piąstki peonii, delikatnie rozpościerające pierzaste wnętrze ku ołowianemu niebu, bardzo rzadko pokazującego rozpromienioną twarz. Chmary szpaków skubały trawnik, krety się kreciły i owa zielona przestrzeń otaczająca ich dom stawała się najważniejszą dla wszelkich okolicznych żyjątek. Ona obserwuje to wszystko z okna, mając czas na krojenie rabarbaru na tartę, na płukanie truskawek, na aromatyczny sos z wołowiny z pomidorami, tymiankiem i czosnkiem. Odsypia czas wielkiego kołowrotu i czyta. Kotwica wspaniale rozwijająca się w jej brzuchu przycisnęła ją do niedużego, zielonego miasta, którego cienie i blaski dopiero odkrywa. W większym mieście wszystko szybciej roztapia się w tłumie i w deszczu i łatwiej dotknąć kogoś pędzlem. Tu, jak się jest nie z tego świata, bez poleceń tysiąca, ciężko wyjmować kolory z kufra. Trudno. Może jak mocniej wrośnie w tkankę miasta, odważy się pójść tu do fryzjera, to może się to zmieni, bez względu na efekt po.
Jest za to pyszny, żytni chleb od Krawczyka i wiele osób polujących na Biedronki i Lidle. Pomidory lubi kupować w Lewiatanie, podobnie jak masło z Końskich, masłowo aromatyczne. Stała się fanką baru mlecznego "Miś", gdzie podają smakowite naleśniki i ogórkową. Zaniedbany i wyjątkowy klimat starych fabryk po dawnych, najsłynniejszych w Polsce zakładach produkcji wielkich samochodów zachwyca wielkim piecem, rampą, torami prowadzącymi w przeszłość i wspaniałym położeniem, przypadkowa zabudowa budynków, boleśnie wciska się między nieumiejętnie restaurowane, stare i niewysokie kamienice o wygiętych balkonach, ze zdartymi strupami elewacji, ukazującymi czerwone cegły. Pośród tej zieloności pnącej się po wzgórzach, pośród zaniedbanego, pysznego parku miejskiego, skwerów i  rond, jak wybryki peerelowskiej konieczności, jak wyrzuty sumienia masy pracującej, wyrastają wysokie bloki, nie pasujące do niczego, psujące swoistą architekturę miasta. Jak klocki domina rozstawione przez przypadek konkurują z wieżami równie przypadkowych kościołów, tworząc architektoniczny kocioł bez ładu i składu.
W mieście na S są piękne stare domy, okaleczone jednak brakiem zainteresowania i własnym, kompletnie bezmyślnie nałożonym kostiumem, przez krawców - gospodarzy, zachowując gdzieniegdzie swoje pierwotne kształty z czasów bardziej doskonałych proporcji.
Ona przemierza powolnie miasto wzdłuż i wszerz szafirowym twingo i coraz bardziej je lubi, zupełnie wysiadłszy z pracowego kołowrotka i aż jej dziwnie, że Los dał jej taki wytęskniony czas, bez konieczności, bez niewyspania, z ochotą na tysiące smaków, których składniki łowi w sklepikach, aby wreszcie dopełnić dionizji w domu, gdzie króluje rozdzierający żabi rechot i leniwe przeciąganie się pieskotów.