29 wrz 2013

M 156 albo wsiąkła we wrzesień:

Wrzesień potoczył się jak śliwka, których zatrzęsienie, podobnie jak kropli deszczu i zasnutego nieba. Upalne lato zakończyło się nadmiarem pracy i brakiem w niej liter, dniami rośnięcia brzucha, jego zatroskanych oczu, że ona tyle przed komputerem jak mnich. Ale i tak znaleźli czas na słoneczne krakowienie się, na pokoju dla małej urządzanie, w kremach, ważkach i nastrojowym fiolecie. Podkradająca zieleń jesień sypie gruszkami i plejadą jabłek, które pieczołowicie zjadają, oglądając wieczorne seriale, przez deszcz nieustanny zaniedbując las, bo mokro bo błoto, bo nie chce się. Ona rośnie teraz bardziej niż szybko, ładnie, bez żadnej niechcianej kreseczki na brzuchu, nieco bardziej senna, obolała, bo plecy, bo nogi, bo kolano lewe, bo zjadłaby to i owo, ale w sumie może niepotrzebnie, bo musi uważać, żeby utrzymać się w ryzach i żeby potem było łatwiej i ona tak chce a nie, że musi. Jesieni się coraz bardziej, niebo wykrawa okrągłą foremką księżyca nie przespane noce, z jakiegoś powodu usiane galopującymi myślami. Ostatnie dwa miesiące w dwójkę, toczące się i niespiesznie i jednocześnie szybko, ze zwolnionymi obrotami liter w niej. Popadła w jakieś straszne niepisanie,w jakiś marazm słowny, bo co, bo kochają się niesamowicie z żarem jego ciemnych, palących oczu i z wyrazistością szaroniebieskich jej, z usypianiem w łóżku, ona na rogalowej zbawiennej poduszce, on wtulony całym sobą w jej plecy, z ręką na podrygującym brzuchu, w którym narastający cud wiąże ich ze sobą jeszcze i jeszcze bardziej. Pomiędzy dniami jak kartki z podróży pomięte zmęczeniem, zapisane przejechanymi kilometrami, wrażeniami i tęsknotą za ułożeniem się na lewym boku na fioletowej kanapie, wtyka w te nie pisane dni wizyty w ZUSie ze zwolnieniem, odkrywanie cukierni, w której półfrancuskie drożdżówki o swojskich nazwach i świętokrzyskie kremówki, odkrywa tu i tam to ich miasto na wzgórzach, posiekane blokami, zakreślone rondami i szyldami sześciu Biedronek. Odwiedzili drogie im miasta, jakby żegnając się, że jak ponownie tam wrócą, to już nigdy nie będzie tak samo, tylko przestrzenniej, lepiej, więcej. Ogród jeszcze zielony, z lekka zasnuty, koty z katarem i wiecznie nie opierzony pies, dni, kiedy powinna spać więcej i mniej pić kawy, krótki termin przydatności jej do długich spacerów wchodzą w spokojną kołyskę z jesieni, z której za nic nie chce się wyjść.