31 paź 2013

M 159 albo ogród zasycha:

Rdzewieje wszystko wokół stawu, klon już nagi, modrzew zbladł i czeka na wiatr, który zabierze mu resztki ubrania. Pachnie zaorana ziemia, pachnie ostatnie październikowe słońce, a zimowe, nocne godziny nadziewają się na sierp księżyca, który ona obserwuje regularnie wstając w nocy bo musi. Niebo z pozycji fioletowej kanapy wciąż jest bardzo duże i niebieskie, wykrojone półkoliście i odsłonięte, pozwala oglądać gości u sąsiadów i ich duży garaż i mrużyć oczy w jeszcze ciepłym słońcu. Męczy się coraz bardziej, piłka z dzieckiem w środku przeszkadza w oddychaniu, podskakuje samoistnie, nie pozawala na swobodne schylanie się, wiązanie butów i trochę zaczyna nie mieścić się za kierownicą. Rośnie sobie ta mała tam, napawając ich niezmienną radością, rozmawiają sobie z nią pukając palcami w brzuch, a ona zaraz się odzywa, fikając całą sobą. Nie mogą się doczekać oczu, palców, krzyku, uśmiechów, całej jej, która zawładnie nimi do końca życia, niewiarygodny cud, który powstał z dwóch mikrocząsteczek jej i jego, które spotkały się w jednym czasie. Więc ciągle jeszcze czekają, ona dużo w domu, odpoczywa, jeszcze robi zakupy, jeszcze gotuje, sprząta trochę mniej, leży dużo na lewym boku bo tak trzeba, śni o trojaczkach, zasypia szybko i mocno. Czas i zwolnił i przyspieszył w innym wymiarze, odarta z dodatkowych zajęć, z kosmetycznego świata, który gdzieś tam sobie istnieje i ma się dobrze, tęskni trochę za tym swoim ustawicznym podróżowaniem, podglądaniem rytmu miasta, tym, co nowego w starych, znanych miejscach, zjadłaby drożdżówkę z małej cukierni przy Pięknej, albo od Hawełki albo od Dybalskiego, smaki ma rozpięte pomiędzy trzema miastami i ciągle szuka tego w tym czwartym, najmniejszym, tu. Na razie polubiła targ, na który mówi się targowica, nie rynek jak w mieście na Ł, na którym można kupić kółko do taczki, pojedyncze małe pory i selery z nacią, leżące pojedynczo na drewnianych skrzynkach, natkę pietruszki za złotówkę od starszego pana ze sztucznym okiem, marchewkę z ziemią, bo taka najlepsza z pola, rozmaite mięsiwa i swojskie kiełbasy, troskliwie opakowywane w papiery przez sklepowe panie o spracowanych twarzach i rękach. Nie ma białego sera od baby próbowanego na końcu noża jak w mieście na K, nie znalazła regionalnych smaków, oprócz dżemów, troskliwie robionych przez jednego pana z ulicy Miłej, salcesonu nie jada, a podobno świetny, ale może powoli coś jeszcze uda się znaleźć, zwłaszcza, kiedy będzie paradować z wygodnym wózkiem Casualplay S4 o świetnych resorach na te góry i doły. Uwielbia sympatyczne panie w Lewiatanie, które dbają o najlepszy towar i hojnie nakładają śledzia z żurawiną, panie w kiosku, które zawsze starannie pakują gazety i się witają i żegnają, nie znosi mięsnego, w którym nieznośna kolejka i tryliony oczu wpatrzonych w jej brzuch, który musi czekać na swoją kolej nawet pomimo próśb, takie życie. Wzgórza i doliny, zaniedbany park, rynek z popsutą zabudową w ciągłym remoncie, piękny zalew i las, dziwne trochę to jej miasto, kontrastów pełne i pozytywnych zakamarków z dobrymi ludźmi, i w takim mieście właśnie za miesiąc pojawi się mała ona, stworzona z jej miłości do podróżowania i bycia na miejscu jak on i ciekawe co z tego ich połączenia się okaże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz