28 lut 2014

M 168 albo koniec lutego:

Ona: I wzięło i uciekło zimę, przywołało ptaki i mgły, przez które rano o piątej szóstej, kiedy karmią małą, widać wiecznie włączony ogromny telewizor u sąsiadów, szklana pogoda ciągle. Błota oblepiły drogi i wózek, nie zapominając o butach i błotnikach w aucie i takimi krokami to zbliża się wiosna.

On: nieprzytomny, zmęczony, ciągnie dni kawami i wraca jak najszybciej ze swoich konieczności, wtulając twarz i usta w najbardziej kochane na świecie zawiniątko z małą nią.

Ona: rok temu ciągle czekała, aż taka on/ona pojawi się w jej życiu, posunęła się tak mocno, tak dużo miejsca zrobiła, aby się udało i się udało. Co się wydarzyło przez czas ten, oprócz pojawienia się małej jej. Niektórzy się rozstali i zstali, pozostawiając w niej cień na zawsze, że szkoda. Niezmiennie lubi pierwszy dźwięk nalewanego wina do kieliszka. Z racji bycia połowiczną mleczarnią, wystarczająco stęskniła się za czekoladą i krewetkami. Odrobinę zaokrągliła się, ale tak, że nie wygląda na ilustrację stresu. Polubiła olejek do mycia z Bielendy, balsamy do ciała Garnier, chociaż ostatnim rarytasem i absolutem był silnie nawilżający z linii Prescription Lierac, naprawił wiele. Zdziwiona skutecznością i znakomitym działaniem kremu Hydra Adapt Garnier, właśnie rozpoczęła jego trzecią tubkę. Nadal nie może obyć się bez serum, które regularnie stosuje na noc, tym razem Coherence od Lierac. Ciąża wyprasowała jej lekkie zagniecenia pod oczami, niestety wróciły cienie, które wymiata korektorem w pędzelku Lumi Magique L'Oreal. Nie znosi matujących fluidów, które nawet w tytule będąc lekkimi, dla niej takimi nie są, dlatego też darzy wzajemną miłością Healthy Mix Bourjois nr. 52. Eyeliner zamieniła na kredkę. Zdarzy się jej pomalować usta kolorem z wachlarza odcieni fuksji. Bo trzeba w tę wiosnę wejść z jakąś twarzą, a nie z niespaniem z powodów okołodziecięcych. Kozaki na szpilce zamieniła na motocyklowe botki, wielbi dzianiny i torby-worki, bo z takimi najłatwiej teraz i najbardziej do pary. Dni spędza podobnie, spacerując po okolicy i paradując z czarnym casualplayem, pośród x-landerów, tako i coneco. Zapuszcza się w leśne ścieżki, odwiedza te sklepy, gdzie można wjechać wózkiem i zna wszystkie szczerbate chodniki. Nie maluje paznokci. Odkąd zgubiła gdzieś czereśniowy lakier, jakoś nie ma weny ani możliwości umalowania ich na inny kolor. Bo czas, bo po co. Zapomina o kolczykach, bo może jeszcze zawadzić o rozkoszny mech na małej głowie jej. Jak jest w lesie, to trochę tęskni za rytmem miasta, bo szafa ubrań miastowych pełna i co z nimi. No ma tak czasem, bo wyrosła wśród klekoczących tramwajów i rozpuściła się na kubkach dobrej arabiki na wynos. Wyżywa tak po nowemu dla niej trochę każdy dzień, bez miejsca na rozflaczenie się. Zresztą trzeba robić tak, aby wtorkiczwartkipiątki nie zlepiły się w jedną, taką samą kulę tygodnia. Sukcesem jest nie spanie do dwudziestej trzeciej, zaśnięcie małej jej zaraz po karmieniu, jej śmiech, wymyślenie obiadu i jego zrobienie, zadbanie o dom i robienie tego równocześnie. Powoli się sączy pourodzinowy czas. I niech tak zostanie.

9 lut 2014

M 167:

Zima tworzy świat ze szkła, nie pozwalający wyjść nigdzie, zatapia w szkle samochód, płot, kładzie brzozę na lewym boku i targa mrozem. Za moment roztapia wszystko, rozmywa krajobraz, chrzęści grudami śniegu odkrywając uśpioną ziemię. Ona z małą nią pokonuje wzloty i upadki wzgórz, dzielnie radząc sobie z wózkiem idealnym na takie wyboje i rozpadliny i chodzi tak i mówi do śpiącej niej co widzi. Mała ona ma wyjątkową wrażliwość, ma sen cienki jak skorupka jajka, który łatwo przebić światłem, dźwiękiem, niewygodą, a tę wrażliwość trzeba utulić i ponosić, aby stała się twarda niczym jajo strusie. Bycie mamą rozwija się w niej coraz bardziej, uczy się każdego jej krzyku, każdego gestu, aby odgadnąć o co chodzi małej jej, rozmawia z nią nieustannie i napotyka pytające, wielkie oczy, jakby mała ona rozumiała absolutnie wszystko i dziwiła się, że jej mama nie wie, o co jej chodzi. Rytm dnia zlał się w jeden długi, taki sam czas, więc uciekła do Krakowa, aby małej jej pokazać to, za czym tęskni gdzieś po cichu, aby pozaglądać z wózkiem w ulubione kąty, które wciąż są jak narkotyk. Więc zaglądały. Do budek z preclami, ale była taka pora, że się skończyły te z sezamem, więc nie kupiła żadnego. Spieszyła się zresztą do domu, aby nie rozbić uzyskanej strusiej skorupki snu jej. Do Rossmanna na Wiślnej, bo tam można wjechać wózkiem bez problemu. Westchnęła nad Chocoffee, bo jak nikt napiłaby się gorącej czekolady z espresso. Zajrzała do bułek z serem u Hawełki. Obeszła ukochany pierścień Plant. Nasyciła widokiem oblodzonej Wisły w łabędzi wzór. Rozszerzyła nareszcie cztery ściany swojego domu o wspomnienia pierwszego krakowskiego spaceru z małą nią. Bo ją trochę nosi. Bo jak wciąż była w kołowrotku podróży albo mieszkała w walizce, to trudno mimo wszystko tak maksymalnie zwolnić obroty. Ale za to można zrobić tysiąc rzeczy z dzieckiem na ręku, nabywa więc zupełnie nowych umiejętności, do tej pory nie znanych. Bo nie jest łatwo z małym człowiekiem, który wciąż funduje wycieczki w góry płaczu. Bo trzeba znaleźć do nich szlak, wyznaczyć azymut i zapamiętać tę trasę, która co dzień się może zmienić. Ona scaliła się z małą nią w prawie jedno, a on trochę z konieczności obok, dbający o gniazdo, o to, aby temu najdroższemu mu dwupakowi było jak najlepiej. Czas uczenia się człowieka. Czas niewyspania, czułych spojrzeń, wielofunkcyjności. Wspólnych, określonych wieczorów pod dyktando 52 centymetrów i zapadanie się w sen, aby zdążyć wpaść choć na chwilę w fazę REM.