24 paź 2014

M 183 albo tu i teraz:

W wieczór, kiedy mała ona śpi już drugą godzinę, układając w małej główce małe sny, a pies chrupie kolację, a koty leżą tuż przy niej, tylko ona wie, jak pachnie jego szyja, zwiedzana kawałek po kawałku, najpiękniej. O prawie dwudziestej drugiej jest cudownie wyciszona po z trudem przetoczonej, mało wyspanej nocy, bo małej jej nagle naraz rosną zęby w ilości dużej. Ma ulubioną ciszę w sobie, bo udało jej się zwinąć flagę tego, co łopotało, niepotrzebne na tę chwilę zamierzenia i usiłowania niemożliwego. Po co to, planowanie tego, co na teraz nieosiągalne, kiedy najbardziej możliwe i kochane jest zaraz obok i bawi się z nią w akuku i zbiera małym palcem paproszki i cieszy się z kropel deszczu na folii od spacerówki bo to nowe, małe niebo i marszczy nos i smieje się w głos jak ulubiona ciocia Agnieszka dmucha wielką piłkę w Myszkę Miki. Może właśnie trzeba popatrzeć na tu i teraz z perspektywy 72 centymetrów szczęścia, w którym nie potrzeba dużo, w którym pachnie kawa, którą mama zawsze rano pije, w którym smakuje biały ser dawany prosto do buzi bo trzeba spróbować, co się je w domu na śniadanie, nawet jak krzywi się oko, bo lekko kwaśne, jak dobry jest dorosły kotlet a nie słoikowe jedzenie. Uwielbia patrzeć na jego przedramiona, jak pracują krojąc ciabatę od Krawczyka i rytualnego pomidora i jak wieczorem tonie w nich jej połowa. Ona uwielbia obserwować i małą , co ją zastanawia, co cieszy aż marszczy nos, jak reaguje na pieskoty i na perfumy Narcisio Rodriguez. Polubiła spacerowe trasy wzdłuż i wszerz przechodzone, bo przecież w nich te się coś zmienia, bo codziennie nic nie jest takie samo. W miejscu, gdzie jest tu i teraz, ważne są soboty, bo wtedy w pełni widzi, jaki jest on o piętnastej piętnaście i dwie godziny później też, i wtedy cała trójka jest pełnią, co zdarza się raz w tygodniu. Dba, aby każdy dzień był uważnie przeżyty, bo ma dziwaczne sny, które prowadzą ją do już ciemnego poranka, kiedy mała ona się budzi, a potem oni zmierzają do kuchni, bo duet kotów na schodach, bo poranny przymrozek i pies. Dobrze jest obserwować, jak zaczyna srebrzyć się trawa, jak przegapiła ostatnie maliny na końcu ich działki, jak trwa festiwal gruszek konferencji i jabłek malinówek, których nie jadła wieki. Lubi w środku nocy wsłuchiwać się jak oni śpią, bo obudzona matczyną koniecznością, nawet o irracjonalnych porach spina w całość śpiący dom, czy wszystko w porządku. Nowy kot się oswoił, las zrudział i pachnie wilgotną jesienią. Jeszcze nie mgliście, już zimno.

11 paź 2014

M 182:

Jesień nadciągnęła ciepłym oddechem przesuwając wrzesień na za rok i witając rudy październik. Ogród od strony lasu zieleni się wspaniałą trawą i prawie już bezlistnym klonem, reszta drzew jeszcze trzyma liście, dopóki się nie zadeszczy i nie powieje i nie zrobi się okropnie buro i nie spadnie wszystko, co do spadania przeznaczone. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie bardzo interesują ją trendy, nowości, jakieś kosmetyczne cudowności, bo i tak tego nie kupi, nie wklepie, nie założy. I dobrze jej z tym. Upolowana szara sukienka i granatowe buty przypominają, że na stałej trasie do Biedronki i piekarni i pani w niej o pomarańczowych włosach, można wyglądać jak kobieca kobieta, a nie tylko nieustannie w dżinsach i butach na płaskim obcasie, bo tak przecież wygodniej. Mała ona za to zbiera w wielkich oczach cały błękit nieba, podkreślany albo turkusową kurteczką albo bluzą w kolorze różowych piwonii. Tak się jesiennieją w jeszcze zielonym otoczeniu, kiedy mała ona na każdego psa i kota marszczy nosek z radości. Ona ciągle zatopiona w zdaniach, które nie potrafią rozwinąć się dalej, są tak sobie o, bo księżyc dojrzewał w innym mieście i nabrał pełni w oknie dachowym w sypialni i przez to nie mogły spać, a mała ona jak przystało na córkę jej, to już w ogóle. Żałuje, że nie miała przy sobie aparatu, bo kiedy mgły podnosiły się na trawie, między nimi pająki utkały perliste nitki, które trwały tylko chwilę, aż do pierwszego słońca. Idealne do zapamiętania. Jest jakaś siatka myśli, w którą raz po raz się coś łapie, ale równie szybko zapomina, jakby ciągle miała w głowie dziurę. Dużo jeździły, patrząc jak jesień coraz bardziej maluje drzewa. Rozjeździła tym samym niepokój, że robi nic, że tylko dom i mała ona, tylko tu i teraz i nie wiadomo co dalej. Teraz już wie, że ten czas, na który tyle czekała - jest bezcenny i jedyny, bo tylko raz w życiu ma się dziesięć miesięcy i trzydzieści siedem lat. Ma czas na przyglądanie się jemu, na czekanie z obiadem, na bycie w drabince tygodnia i zaliczanie wszystkich szczebli poniedziałków, wtorków i czwartków. Czas na nowe, cenne przyjaźnie i rytmy dnia nie wyznaczane miejskim pośpiechem. Na obserwacje nowego, nieufnego kota, który uczy się ich domu. Jesienne opadanie resztek tego, co było i nawet jeśli nie miałaby do czego wrócić, to pojawi się coś nowego, bo zawsze tak jest. Tylko trzeba zrobić miejsce.