31 gru 2014

M 186 albo koniec i początek:

Ona w już zimowej, śnieżnej aurze ma nieustannie zajęte ręce wszystkim, tylko nie pisaniem. Tak to jakoś jest, że każdy wieczór podsuwa pod nos stos myśli zebranych durszlakiem dnia, coś tam z nich pozostaje i nagle trzeba iść spać, sen jak łom zwala do znieprzytomnienia, bo i tak o 3.30 każdej nocy pora na butlę dla małej jej. Bo ona jeszcze coś zawsze ma do zrobienia, nie tylko dzień wypełniony małą nią, ręce zajęte obieraniem, wykładaniem naczyń ze zmywarki, wkładaniem i wykładaniem prania a potem chowaniem go na miejsce, układaniem, składaniem i rozkładaniem, myciem, wycieraniem i wyciskaniem, polerowaniem, trzymaniem i puszczaniem, pchaniem i wyciąganiem, jej ręce codziennie wykonują tysiąc czynności, pośród których niestety najmniej jest tych związanych z literami. Pojechali do miasta na Ł. i jak dobrze, że jej nie ma już tam, gdzie lampy, stanie, doradzanie i odradzanie, gdzie nieustanny kołowrotek niezależnie od pory dnia. I się zastanawia czasem, po co ludzie kupują tyle rzeczy, że je potem też muszą włożyć i wyjąć, wyczyścić, wyprać i schować i tak naprawdę mają z tym jeszcze więcej pracy a co z rzeczami starymi. Ciekawe jest to, że właściwie każda nowa rzecz jest tak doskonała, że nie można było wyobrazić sobie funkcjonowania bez niej i ciekawe jak długie życie będzie miała, zanim zastąpią ją inne doskonałości. Obejrzawszy zatem gigantyczne kolejki do przymierzalni i mając w głowie dźwięk zamykanej szuflady z pieniędzmi z piosenki Pink Floyd, rannym na silnik autem wraca do cichego domu i ma takie życzenia, żeby kot w kolorze wenge przeżył z nimi kolejny rok i żeby było tak samo, jak jest, bo ma wszystko.

8 gru 2014

M 185 albo ona i ona i trochę on:

Prawie nie patrzy w lustro bo jest coraz szczuplejsza i  dwie takie chudziny, ona i mała ona, 7,5 kg przy dwunastu miesiącach, ubierają się mozolnie w czapki i swetry i idą we mgłę kupować bułki. Ona się kiedyś dziwiła trochę, że matki z wózkami takie pootulane, a teraz wie, że trzeba, bo marznie niemożebnie, najgorzej w ręce. Ma zazwyczaj niezbyt czyste buty, bo zawsze, kiedy je wyczyści, to i tak kilka razy przejedzie po nich wózkiem i ma buty w szlaczki, trudno. Takie pogody przynoszą czas, że nie wiadomo jak się ubrać i jeszcze się różne wirusy pojawiają i straszą wysypkami i stanami, w których matka śpi na szpitalnej podłodze i ogląda swoje dziecko przez optymistycznie żółte pręty, ale wszystko dobrze się kończy. Noce mijają im nie wiadomo kiedy, sąsiedzi zdjęli firanki i w czystych oknach odbijają się szyby od telewizorów, kiedy on miarowym oddechem wiosłuje po swoim jeziorze snu, które, niekiedy płytkie, wrzuca go na mielizny i wtedy sen nie jest wyspany.
Jak to się stało, że minął miesiąc, postrzępiony słowami, zdaniami, kiedy czas tak bardzo kręci się wokół małej jej, że ona nie pamięta, kiedy się malowała cieniami, ma kilka minut na prysznic, więc na odżywkę do włosów nie wystarcza czasu, bo mała on bardzo szybko potrafi się przesunąć bujając dupką na drugi koniec łazienki, gdzie są skumulowane niedozwolone rzeczy. Ona mozolnie pokazuje, gdzie miś ma oko a lisek nosek i słuchają dużo muzyki nie tylko z plastikowej gąsiennicy i widać, że ta wiedza w małą nią wsiąka po milimetrze. W swoje pierwsze urodziny mała ona zauważa we wszystkich książeczkach psy i koty, ma niebywale ruchliwe rączki, które ciągle opowiadają radość, niepokój albo rozdrażnienie, stopki, na które nijak nie można założyć butów, bo je błyskawicznie prostuje, marszczący się nosek i milion wydawanych dźwięków. Ona gotuje nadal, ale nie zastanawia się za bardzo co, w środku nocy przypomniawszy sobie, że nie wyjęła mięsa z zamrażarki, bo takie są dylematy przepełnionej drobiazgami jej. Mogłaby jeść ciągle pieczone warzywa korzeniowe, posypane grubą solą i chili, z masłem, właściwie zbyt wielu smaków w niej nie ma, bo zmęczenie je usypia. Nie wierzy mamom, które mówią, że same siedzą z dziećmi i mają czas na pracę, relaks i wizyty u kosmetyczki, pewnie te dzieci wożą ze sobą i czekają pod drzwiami, podczas gdy mama poddaje się zabiegom mniej lub bardziej kłującym. Ona przestała malować paznokcie, bo trzeba je potem zmywać, a to wymaga pójścia na górę do łazienki, znalezienia zmywacza, którego zazwyczaj jest resztka i się kombinuje, żeby wystarczyło, bo nie raz chodziła z obdrapanym kciukiem w kolorze malwy, swoją drogą zawsze zmywanie na nim kończy. Lata zbierania się do wyjścia w trzy minuty wyćwiczyły ją na kosmetycznym poligonie i może sobie chodzić z takim paznokciem z poprzedniego wcielenia lakieru, ale za to zawsze musi zastosować balsam do ciała i krem pod oczy, takie pewniki, że jak tego nie zrobi, to będzie z nią już bardzo źle. W pierwsze urodziny małej jej jak zawsze jest nieprzytomna i pełna niewyobrażalnej radości, kiedy przypomni sobie jak mała drobinka otwierała oczy i tak sobie patrzyły na siebie  wiedząc, że nic nigdy nie będzie już takie samo i to jest, pomimo braku sił, niezmiennie najcudniejsze.