28 lut 2015

M 190 w końcu lutego:

Zmierzcha dzień wypełniony wrażeniami małej jej większymi i jej mniejszymi, z minutami płynących urodzin, miękko zakończonych paletą smaków utopionych w miękkim finiszu gruzińskiego wina, bogatego w nuty jeżyn, czereśni i wanilii. Wyjechali na miasta na Ł, aby zrobić ostatnią operację auta i pójść razem do kina. I nie zrobili sobie razem ani jednego zdjęcia, zaplątani w swoim czasie, w zakup zielonej koszuli za rozkoszne 19,95, tutkę popcornu i nieustanne plątaniny swoich rąk. Ona, trzydziestoośmioletnia, ma małą ją, która potrafi bez mrugnięcia nudą jechać ponad trzy godziny samochodem i nic, uśmiechać się do wszystkich naokoło, być małą kochaną szelmą, uwielbiać zwisy i grzechotanie śmiechem na posłaniu psa. Udało jej się zerwać chwilę dla siebie z napiętych korali czasu i iść nareszcie do fryzjera, bo tam, gdzie chodzi, ostatnio jej włosy strzępią a nie strzygą i to bardzo widać, zwłaszcza, że ma krótkie nadal i chyba w życiu już nie zapuści. W urodzinowym mieście na Ł ma tak samo pogniecioną skórę pod oczami, a nawet bardziej, ale to od uśmiechu i nic na to nie poradzi. Senna codziennie, zaczęła świętować już w jeden z ostatnich piątków, kiedy miękko wieziona białym samochodem po mieście na Wu, zmierzała ku całonocnym rozmowom z przyjaciółkami. Niesamowite jest to, że spotyka się znajomych znajomych i nagle się wie, że narodziła się nowa przyjaźń, że to ta sama energia i przestrzeń, w której chce się być już zawsze, która staje się jak oddychanie.  W mieście na Wu, na ulicy, którą kiedyś rozjeżdżała walizką, pooglądała bransoletki z żywicy za duże na jej nadgarstek i sklepy pozmieniane na jeszcze bardziej niedostępne, z bagietkami za absurdalne 9 zł i kobietami w okularach słonecznych jedzącymi jajka od kur zielononóżek. Nasycona rozmowami, kiedy nastał jej dzień, miała cudowne poczucie, że pomyślało o nie ponad sto osób, że tyle myśli zostało ku niej wysłanych, tyle kalorycznych słów, tyle. Słońce. W końcówce miesiąca śpiewają już nowe ptaki i pojawiają się maleńkie pięści pąków na drzewach, do lekko zamarzniętego stawu przyleciały kaczki, a każda długa niedziela została przez nie narysowana ośmiokilometrową pętlą spaceru wokół zalewu. Otwarci na wiosnę, czekają, co dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz