15 lut 2015

M189:

Od jego lewego ramienia rozkoszna jest droga do prawego przez pięknie i delikatnie umięśnione plecy, nakrapiane czułością jej ust i piegami, kiedy tak znienacka, w zimowym świetle łazienki, pozwoliła sobie zwiedzić. Tak się skubią w ciągu dnia, szczypią w minuty, wyrywając je dla siebie w naszyjniku godzin i zdarza się, że on się rozerwie i czas inaczej się wtedy potoczy, zostawiając w nich przyjemne drżenie na cały dzień. I ona łapie swoje nieprzytomne odbicie w szybie aż się uśmiecha jakby przed chwilą dopiero co wróciła z przestrzeni gdzie tylko oni wypełnieni po naczynia włosowate sobą, gdzie wspina się w górę i opada już najbardziej razem jak tylko można, a było to już jakiś czas temu.
A potem on wsiada w mniejsze szafirowe auto i jedzie w swoje konieczności, a ona opatula małą ją w czarny wózek i idą sobie uśmiechać się do  utartych ścieżek, z nieustającym poczuciem przyjemnego drżenia. Kiedy on wróci, jak już pożyją razem w wieczór z wypukłymi gwiazdami, jak już wymruczą ich koty, wypiją ocean herbat, poigrają z kominkowym ogniem, jak pies pogra sobie na zabawce małej jej, jak wypakuje zmywarkę, wytrze blat, zjedzą pół karmelowej czekolady z Wedla, on weźmie jej stopy w swoje i delikatnie je masując, zdejmie z nich zmęczenie. A potem pójdą na górę, omijając w sypialni awaryjny stolik z wiktuałami nocnymi małej jej wpasują się w cichy, miarowy oddech siedemdziesięciu czterech centymetrów, okryją kołdrą koraliki palców stopek, delikatnie i powoli wsuną się pod kołdrę koniecznego i biegiem pojawiającego się snu. Ona niezmiennie wtulona w jego lewe skrzydło z policzonymi rankiem piegami, jest na krawędzi, że już wsiada do łódki Morfeusza, zerknie jeszcze na nie przestawiony na zimowy czas zegar i wtedy przewraca się na lewy bok i stamtąd ją zabierają do rana nie wiadomo kiedy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz