1 kwi 2015

M 193:

Po co ten wiatr tak wieje i rozwiewa wiosnę, po co. Zimno jest bardzo, pierwszą zieloność podziwia tylko przez wielkie tarasowe okno, wczoraj czyste, dziś już w psim nosie i małej rączce jej bo pokazywała deszcz, że o. Jeszcze nie można na księżycu powiesić swojej wiosennej zadumy, bo na razie się dopełnia, chociaż, że to się dzieje,  można w sumie wierzyć tylko kalendarzom. Niebo pozostaje ciemne. Kiedy pcha w lewo pod górę wózek z małą nią, denerwuje się czasem, że nagle krawężniki wyrastają takie wysokie, urosły od wczoraj, a slalom pomiędzy słupami telegraficznymi boli jeszcze bardziej przez łokieć. Tak to jest czasem, że dopada złośliwość, bo autobus odjeżdża minutę wcześniej, niż się przyszło, jak sobie upatrzyło wypieczony chleb lub bułkę, to zawsze ktoś przed nią już go kupił. Albo jak się zapomniało okularów słonecznych w bardzo mrużący dzień, zabrakło kawy w słoiku, zapomniało się czegoś, co grzecznie leży w drugiej torebce, a jest potrzebne teraz, i co. Są takie bezsilności codzienne, wynikające z roztargnienia, z niezgrania czasu na zegarku na piekarniku, w komórce, radiu i na ręku. Z tego, że się w posprzątanej kuchni nagle wysypie mąka, bo się torebka omsknęła, która się nigdy w ten sposób nie zachowała. I ta mąka zawsze wpada w szpary wymagające odsuwania, przesuwania i zabierania czasu. I na te wszystkie pomyślunki wpada ona, idąc pod górę z wózkiem, bo się trochę szarpie i szarpią ją takie dziwne przypomnienia. A wszystko przez nieokiełznany wiatr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz