31 lip 2015

M 202:

Złagodniało lato ale nie jego palce, cudownie natarczywe, aż trzeba było opuścić kremową  roletę. Każdego ranka szuka tego kubka z nadrukiem jabłka, który zazwyczaj stoi w szafce po prawej stronie, bo on pije w nim mleko, nastawione na prawie dwie minuty w mikrofalówce, a do niego koniecznie bułka z miodem, od miodu są uzależnieni, włączając małą ją. Ona uwielbia zatapiać się w pudełko z malinami, delikatnie bierze omszałą słodkość i rozgniata po podniebieniu, tak trwa lato, kulistymi owocami, bo i śliwki i morele i właśnie maliny, z małych kulek zrobione, roztapiają się w słodkości i upale i nic więcej wtedy nie potrzeba. Jak już zjedzą okruszki bułki i chleba z Ostrowca, takiego z pieca, ciężkiego i bardzo razowego, wypiją kawę, on z łyżeczką cukru, ona z mlekiem dolewanym do określanego koloru całości, ona włoży rzęsy w tusz, bo maluje je zawsze, on jeszcze sprawdzi, co w wirtualnej przestrzeni, przedyskutują szafę, czy polo w kropki czy koszula w parasolki, ona jeszcze zażyje Baby Doll YSL, perlisty śmiech małej jej przypomni, że już trzeba iść i wtedy będą razem w trójkę, z brązowym psem i boku, którego prowadzi tak naprawdę mała, wszystkowidząca ręka małej jej. Znów na swojej chmurze, prowadzą się za łodygi nadgarstków, milczą razem i słuchają, jak świerszcze szczypią lipcowe powietrze, milczą, jak pachną lilie i wygrzane igliwie w lesie. A ona ma jeszcze w głowie wciąż ten czas, kiedy bez wahania powiedziała, że zamieszka z nim o tu, pod lasem, kiedy pakowali małą ciężarówkę babcinymi meblami, nie dzieliła kartki na pół, wypisując za i przeciw, bo po prostu otworzyła serce, horyzont, zapaliła księżyc i bez wahania zatonęła w jego brązowych oczach. To właśnie jest miłość. Jak światło.

18 lip 2015

M 201:

Ona: w połowie lipca, w zapachu malin, zatopiona w świerszczach, radiu i cydrze, w brzęku otępiałej wieczornym, poburzowym powietrzu muchy, obserwuje jak rośnie spokój w szklance z ważką, szczypią ją oczy od dusznego powietrza i roztarła sobie płot rzęs na miazgę tuszu Catrice Baby Doll. Boli ją wystające żebro, które się wygięło bo się mu tak zrobiło, chyba od noszenia małej jej, ale co tam minie, kiedyś. Kiedyś zacznie chodzić w butach na obcasach i kiedyś pójdą w góry i miną wszystkie okołokostne, codzienne zmagania, włączając wstawanie jakby miała sto pięćdziesiąt lat.

On: cierpliwie głaszcze każdy jej niepokój i wycisza miotanie się, szeleszcząc kartkami wieczoru, ma zmęczone oczy.

Ona: maluje ostatnio nieco więcej, kładzie cienkie warstwy kosmetyków na twarz, gładzi, rzeźbi krawędzie i podkreśla brzegi powiek i ust, ujarzmia brwi i rzęsy a potem z miłym zdumieniem patrzy, jak upiększone przez nią dziewczyny prawie płaczą z radości, bo tak im się podoba ta energia i te kolory, które ona kładzie im na twarz. Dobrze, że jeszcze potrafi, że ostatnio ktoś z serca napisał, że pamięta jak malowała, jakie to miłe, że są tacy ludzie, którzy gdzieś w sobie trzymają takie wspomnienia, to jak ciepły koc w chłodny wieczór, jak herbata idealna do picia po ciężkiej podróży, jak przypomnienie, że mimo budowania od nowa, gdzieś te kilowatogodziny spędzane na podłogach perfumerii, kulisów pokazów mody i centrów handlowych, bolących pleców i pięt, uważności i czasu - miały sens. Te kilkadziesiąt pociągnięć pędzla, muśnięć palcami, mieszanie struktur cieni, żal, że ulubiony kosmetyk się kończy, to swoista alchemia, której daje się energię i to jest w tym najpiękniejsze, że to jedyna w sobie sztuka może zniknąć w chwilę po zetknięciu z płynem do demakijażu. A zostają emocje i poczucie piękna i że ona mogła to piękno komuś dać.

On: walczy z pościelą w paski, zatopiony tak jak ona w kołyszącym jazzie, uzależnieni od swoich palców, zasną zaraz spleceni w letnim śnie, kiedy jest jeszcze płytki, odwracają się od siebie, bo lepiej jej dobić do głębszego snu tak bardziej na lewym boku i będą dotykać się ciepłymi stopami rozpieszczonymi lawendowym kremem i szukać się przez całą noc, że jak się odsuną, to się zaraz znajdą i koniecznie razem przepłyną przez ciepłą letnią noc.

1 lip 2015

M 200 jubileuszowy:

W zmęczeniu okołokatarowym, w księżycu w pełni okrągłym, w oczekiwaniu na wreszcie upalne lato, czeka. Jaśmin przekwita, znaleziony wreszcie w kilkunastu miejscach, wąchany szybko, bo zimno, bo mała ona, bo. Nienasycenie gwiazdami, głosem żab, widokiem jeża skradającego się do tarasu po smakołyki, nienasycenie zielonością, wygrzaną w słońcu trawą, jak nie podmuchy ostatnie czerwca. Na szczęście pachnie lawenda, pachną wytrwałe w kwieceniu się goździki, gdzieś skrada się suchy i wygrzany zapach lata. Pocięty miesiąc z trzonem spędzonym w mieście na Ł, w wielkim czekaniu na zaklejenie ran w samochodzie, miesiąc polowania na idealne baleriny, znalezione wreszcie w Gino Rossi, na plażową beztroskę i pakowanie piasku do reklamówki, czas spóźnień, zapomnień, szukania i znajdowania, wściekłości i bezsiły, rozczuleń i kołysania. A jakby tak ten świat pełen drobiazgów, konieczności, spacerów po wiktuały, usypiań, komputerowej pracy, zepsutych samochodów i niedobrych nastrojów postawić na tym jednym świecącym kółku, odwrócić je, aby było spodem, to czy to wszystko się zmieści. Jest jakaś wewnętrznie poobijana, zupełnie jak ślady na tym idealnym kole, właściwie nigdy nie przyglądała się, jaki ma deseń na sobie i teraz nawet patrzy przez wycięte okno. Zerknęła za to, co było sto wpisów temu. Trzy lata temu jej świat był pełen butelek z wodą, czerwonego wina, rukoli, perfum, orzechów, zauważania, nieustających wyjazdów i powrotów i wtedy już ten szalony kołowrotek zaczynał zwalniać. Teraz czuje się zupełnie po drugiej stronie, po takiej, o której nie wiedziała, że może zaistnieć, podobnie jak się nie wie, jak z drugiej strony wygląda księżyc. Jest więc w niewygodnym mieście, które codziennie zakłada jak nieco mniej wygodne buty, które po rozchodzeniu dopasowują się do nogi i można w nich iść, ale bez przyjemnej wygody. Jest w miejscu, które przygarnęło przyjaznych ludzi i bycie z nimi to ogromna radość, pomijając specyfikę otoczenia. Tak samo lubi wino, orzechy, kawę arabikę i wlewa mleko do określonego jej koloru. Tak samo nie słodzi. Ma podobne włosy, więcej piegów i tę samą wagę. Przeżyła pogrzeby trzech ukochanych kotów. Ma cudowną małą ją, która właśnie dziś zrobiła fachowe pierwsze kroki. Ma swoje tęsknoty i wpatrzenia w horyzont, który póki co, przynosi status quo. Pomimo rozmaitych cieni ma bardzo dużo. A wszystko ma swój cień, nawet księżyc. Widziała.