28 gru 2015

M 211 albo poświąteczny:

Rozwałkowany jak wielka, okrągła, silikonowa stolnica księżyc, był największy od czasu, kiedy ona się urodziła i pięknie w jego wjechali, nie uszkodziwszy go, jak wracali z miasta na Ł. Miękko się podróżowało w świąteczny, bezśnieżny czas, z kojącym poczuciem rodzinnej wspólnoty, bo co zostaje, jeśli nie świąteczne wspomnienia, że jeszcze trwa babcia, że mała ona dzielnie pokonywała progi ponadstuletniego domu strasząc śmiechem dużego psa, że wylizywała lukier ze świątecznych ciasteczek, marszcząc z rozkoszy nosek, że była wielka, dostojna jodła i sznur drobnych prezentów starannie dobranych dla każdego i tysiąc smaków, których doznaje się raz do roku. Zupa grzybowa z łazankami, karp smażony, mięsisty jesiotr, festiwal śledzi: jej w cydrze, osobno w żurawinie i kolendrze, śledź ciotkowy pod pierzynką z jabłkiem i porem, maminy smażony w cieście, karp w galarecie, chrzan i żurawina, kapusta z grochem, pierogi i kapusta z grzybami, smażone kapelusze grzybów, makowiec, piernik, makiełki z kruchymi ciasteczkami, kompot z suszu, za którym zawsze przepada tata. Bywały jeszcze kotleciki z jajek i ziemniaków do ryby i sałatka jarzynowa, ale w tym celowała druga babcia, która już tam, po drugiej stronie ich rodzinnego stołu. Dziś ta babcia jej się śniła, że haftowała dla niej suknię ślubną, w kolorze czerwieni i bieli, babcia leżąca w szpitalu, jakby czuwała nad nią zaznaczając, że nieustannie jest.  Są takie chwile, że trzeba być razem z tymi, którzy chcą razem być, bo nie zawsze tak jest, bo są też chwile rodzinne wymuszone, nadęte, jak wydmuszka, po to tylko, aby trwały bo tak trzeba, bez pełni, bez poczucia, że tworzy się sobą rodzinną historię, chwile, w których się tylko je albo narzeka, albo ukradkiem połyka łzy albo daje nura w zlewie zmywając talerze, bo mogło się komuś zrobić przykro i tego się nie zmieni. Dlatego ona unika tych, którzy skupiają się tylko na sobie i na swoich blaskach, nie widząc za nic cieni, niech sobie chodzą swoimi jedynymi i słusznymi ścieżkami, niech sobie są i krążą na swoich orbitach, nie zahaczając o jej wypielęgnowany świat, w którym potrafi być harmonijnie ponad wszystko bo o tym, co nie tak, w którym rozmawia się i szanuje. Taki czas ona lubi, kiedy symbole mają być symbolami, kiedy każda chwila wspólnie spędzona maluje kolejne wspomnienia pachnące mandarynkami i kompotem z suszonych owoców, kiedy wreszcie wjeżdża się w ten księżyc i później jest nadal ciasno razem, wtedy się wie, po co jest ten cały czas okołoświątecznego zamyślenia, w którym domowe smaki z pełną świadomością mają podkreślać to, co najważniesze na świecie: miłość.

20 gru 2015

M 210 albo umie i to i owo:

Ona: Bezśnieżnie i wciąż mocno samochodowo, z nową małą jednak nią, która usiłuje powstrzymać matkę nomada i po swojemu daje znać, że trzeba więcej odpocząć, ale się nie da, bo trzeba powiązać wszystkie okołoświąteczne nitki. Tak sobie ładnie jeździ, chociaż jakieś łożysko telepie się w tylnym lewym kole i ciekawe, kiedy ją zatrzyma i gdzie i myśli czasem, jakie to dziwne rzeczy potrafi a mało kto o nich wie. Na przykład do tej pory, a lat minęło ze sto od tamtych czasów, zna alfabet Morse'a, kiedyś kropkowała i kreskowała namiętnie każde słowo. Potrafi rozłożyć każdy namiot, nawet ten największy i wciąż zna kilka węzłów. Ma dużą intuicję w przestrzeni albo obcym mieście i zawsze przechytrzy gpsa, podając najwłaściwszą drogę.

On: pamięta, jak chichot zakochania sprawił, że jadąc z miasta na K. do miasta na Ł., tak cudownie się zamieszali w plątaninie śląskich dróg, że wylądowali pod bramą Huty Katowice. Ale i on nie może się nadziwić, że ona zawsze wie, w którą stronę skręcić i pamięta bardzo dużo z miejsc, w których była zaledwie raz.

Ona: czytając przepisy kulinarne, układa w sobie warstwy kolejnych smaków i po prostu wie, czy coś jej będzie pasowało, czy nie, podobnie ma w sklepie, kiedy układa menu na kolejne obiady. Gotuje 'na oko', czym czasem doprowadza do dobrotliwego szału osoby pytające o przepis. Umie grać w prastarą grę z nitek i rąk, zrobić maleńkie różyczki z atłasowej wstążki i wyhaftować właściwie wszystko, chociaż nie robiła tego od dzieciństwa.  Bardzo szybko czyta, jakby skanowała strony. Potrafi sadzić kwiaty i jedną strużką obrać jabłko. Zrobić rurkę z języka, podnieść samą lewą brew i w ogóle podziałać mimiką twarzy w sposób znaczny, kiedyś na koloniach wygrała konkurs na miny. Na zarzut, że nie umie zrobić niczego starannie, kiedyś zrobiła przyjacielowi papeterię w pudełku, z akwarelowymi motylami na cieniutkich bibułkach w środku koperty. W ogóle uwielbia akwarele i pastele i ma gdzieś pochowane rulony ze swoimi rysunkami, kiedy namiętnie słuchając PR3 w wieczorowe piątki, malowała wtedy niezliczone obrazki, około godziny 22 skrzętnie notując, co było w pierwszej trójce na liście przebojów. Ma bardzo elastyczne stawy i przez to potrafi wygiąć palce u rąk pod kątem ostrym do dłoni. Ma język geograficzny, wrażliwy zwłaszcza na połączenie orzechów włoskich z gorgonzolą, bo szczypie. Bez poprawek u nasady włosów umie nałożyć sobie farbę, nie raz obcinała komuś włosy i umie ładnie upinać te długie. Pamięta dramatyczne ilości tekstów piosenek, od tych z dzieciństwa, po prawie całe "Pięć Oceanów" Osieckiej i często jakieś absurdalne fragmenty kołaczą się cały dzień w głowie. Zna się na gatunkach jabłek i nie da sobie wmówić, że jonagoredy mogą długo leżeć i nie robią się ziemniaczane. Tak ma, ta Ona. W niedzielny wieczór pachnie grzybami. Jak być powinno.