26 cze 2016

M 222:

Ona: zakochała się bez pamięci w maleńkiej delikatności, w czuwaniu nad kruchym snem, w małych piąstkach i badawczych oczach. Bardzo. Będąc mamą drugi raz ma się obudzone te wszystkie dzwony, które zaczynają nieustannie bić i są coraz głośniejsze, dzwony, że są one takie dwie i chce się o nich opowiadać światu, a rytmie dnia, o zatopieniu w niebieskich oczach małej jej, o czytaniu o omomicy i omarze, o wyrazie buzi  maleńkiej jej, kiedy się kąpie a lubi, już tak. Powieszony rudy gong księżyca nie byl w stanie odgonić kataklizmu komarów, które skutecznie wyganiają z pachnącej zieloności wieczornego ogrodu, jak to, księżyc czegoś nie może, aż dziwne, ale najwyraźniej czasem przegrywa. Może przyjdzie dzień kiedy się wreszcie w miarę wyśpi, chociaż zanurzyć się w sen tak całkowicie to jak iść na basen czyli właściwie, w najbliższym czasie, nigdy. Zalewa to niewyspanie kawami z mlekiem sojowym, bo takie musi pic, podgryza czereśnie i cieszy

On: rozdziela noce na minuty słuchając radia i domowych odgłosów, zmęczonym wieczorem podlewa starannie ogród bo szkoda, aby malwy strzeliście nie zakwitły, dobrze jest tak obserwować jak zieleni się i piękni to, co powinno i co powoduje, że można się z rozkoszą zamyśleć z kubkiem porannej kawy, tęskni za chwilami, kiedy jeszcze nie działo się nic, tylko między nimi było tak blisko, że nie można było znaleźć żadnej szczeliny, zresztą i teraz o taką trudno, ale jest inaczej bo małe one przebudowały wszystko, co można było przebudować.

Ona: nie wie za bardzo jak zaplanować lato, na razie przegapiła truskawki i nie zamknęła ich w tym roku w słoikach. Czasem sobie myśli jak jest w jednym czy w drugim miejscu w mieście na Wu, przywołuje stukot walizki targanej na trylionie chodników, zapach wygrzanej ulicy, lubiła go stojąc na kładce nad nią i tak sobie patrzyła, gdzie się rozpoczynała koralikami świateł, a gdzie kończyła. I ciekawe, czy w sklepie, w którym zazwyczaj robiła zakupy po drodze, obijając walizkę o zgrzewki z wodą mineralną i wieże ze słodyczami, jest takie samo ustawienie produktów i czy to samo na półkach, co zazwyczaj kupowała. Jakoś tak jest, że doskonale pamięta wnętrza sklepów spożywczych niedaleko miejsca, gdzie wynajmowała mieszkania, nigdy się nie wie, kiedy się będzie w nich pk raz ostatni. Jakoś małotęskni do tamtego życia, tak szybkiego jak ta ulica pod kładką, tak nierozerwalnie związanego z telefonem, busem, pociągiem i walizką, czasu, kiedy dużo chodziła w butach na obcasie, było mało gwiazd i dużo samotności, czasu, kiedy codziennie wieczorem, na dobranoc odmawiała się nadzieja, że kiedyś urośnie jej dom tak duży, że nawet wyszedł poza ramę jej życzeń, że będzie mieszkała w miejscu, w którym wszystko jest prawdziwe, że może jeść najlepsze na świecie, z serca urośnięte truskawki, dotykać makowych pól, mieć czas zatrzymać się w ciągu dnia i posłuchać jak bije serce w czerwcu.

14 cze 2016

M 221:

Nagle stał się tak bardzo zaawansowany czerwiec, konwalie minęły, posypały się po stole tylko jednym bukietem, raz tylko powąchała bez, czas szybko płynie. Ulubiony jej miesiąc czerwieni się truskawkami i oceanem maków, pachnie jaśminem, tylko jeszcze nie miała kiedy zanurzyć twarzy w krzaku, jak zawsze to robi, musi iść z maleńką nią na spacer i odwiedzić taki jeden krzak, który niedaleko rośnie, wtedy wie, że rzeczywiście czerwiec jaśminowy nastał. Co uzależnia w tych białych kwiatkach, co sprawia, że jak widzi i czuje jaśmin, to jest jeden z większych prezentów od świata, doznaje miłego drżenia, może mieszkała kiedyś w wielkim kwiatowym ogrodzie, może. Uzależnia też mała buzia o regularnych rysach, wciągająca w każdej sekundzie, chce się na nią patrzeć, wąchać, całować dwumiesięczny mech na główce, organizować dzień i tuląc małą ją patrzeć razem jak rośnie maleńka ona wraz z czerwcem. Ona sama bardzo zajęta do każdej kropli minuty, z włosami byle były, z BB Skin 79 na twarzy, z niezrobionymi paznokciami i lekko już opalonymi łodygami nadgarstków, wciąż z mało wciągniętym brzuchem na zawsze przeciętym pamiątką porodu, z palcami albo na klawiaturze albo obierającymi najlepsze na świecie świętokrzyskie truskawki, sadzącymi begonie i głaszczącymi atłas skóry maleńkiej jej. Ona goniąca minuty, żeby pomyśleć, zadzwonić, napisać, sprzątnąć. Ale zdąży wyjrzeć przez okno, lekko w lewo na pole, bo tam chłop zbiera siano powiązane w snopki na drabiniasty wóz i zdążył przed dużymi gwiazdami i zimnymi nocami, co teraz są, a być nie powinny. Więc ona sobie wygląda przez okno i musi się tak raz na jakiś czas zawiesić, żeby wrosnąć w tu i teraz, tak inne od kiedyś. Posadziła pomarańczowe i ciemnofioletowe surfinie przed domem w donicach, z boku domu malwy przygotowują się do eksplozji, zakwitły dwie różowe peonie z prawej i z lewej i rząd gożdzików, a za krzakami poziomek i truskawek w rogu, mały pionowy jaśmin, tylko z tych nie pachnących, ale jak najbardziej białych i ślicznych.  Lubi bardzo tak patrzeć przez okno jak mała ona na srokę mówi papuga, jak jej anioł, który właśnie przyszedł z drugiej strony domu rozwija przez dzień zwinięte skrzydła i na nich nosi małą nią, opowiadając o czym szumią wierzby nad stawem i jak się niebieszczą chabry za płotem i czy poziomki zjedzone wczoraj zdążyły się wypełnić czerwonymi kulkami na nowo. Lubi, jak mała ona marszczy nos zupełnie tak jak ona, kiedy była w jej wieku. A kiedy już się stęskni za szumem silnika, kiedy śpiewają z małą nią samochodowe piosenki i sobie w trójkę pojadą na łyk większego miasta, kiedy połazi po sklepach, żeby zobaczyć, co i jak i właściwie to niczego nie potrzebuje oprócz kremu pod oczy, kiedy popatrzy co jest modne i jakie są konieczności posiadania i trendy w smakach, wtedy sobie wróci w jego brązowe oczy i ciepłe ręce i uśnie w nich na fioletowej kanapie, bo nieustająco brakuje jej czasu, jakby naciągała na siebie i na siłę wciąż za małą dzianinę minut.