14 cze 2016

M 221:

Nagle stał się tak bardzo zaawansowany czerwiec, konwalie minęły, posypały się po stole tylko jednym bukietem, raz tylko powąchała bez, czas szybko płynie. Ulubiony jej miesiąc czerwieni się truskawkami i oceanem maków, pachnie jaśminem, tylko jeszcze nie miała kiedy zanurzyć twarzy w krzaku, jak zawsze to robi, musi iść z maleńką nią na spacer i odwiedzić taki jeden krzak, który niedaleko rośnie, wtedy wie, że rzeczywiście czerwiec jaśminowy nastał. Co uzależnia w tych białych kwiatkach, co sprawia, że jak widzi i czuje jaśmin, to jest jeden z większych prezentów od świata, doznaje miłego drżenia, może mieszkała kiedyś w wielkim kwiatowym ogrodzie, może. Uzależnia też mała buzia o regularnych rysach, wciągająca w każdej sekundzie, chce się na nią patrzeć, wąchać, całować dwumiesięczny mech na główce, organizować dzień i tuląc małą ją patrzeć razem jak rośnie maleńka ona wraz z czerwcem. Ona sama bardzo zajęta do każdej kropli minuty, z włosami byle były, z BB Skin 79 na twarzy, z niezrobionymi paznokciami i lekko już opalonymi łodygami nadgarstków, wciąż z mało wciągniętym brzuchem na zawsze przeciętym pamiątką porodu, z palcami albo na klawiaturze albo obierającymi najlepsze na świecie świętokrzyskie truskawki, sadzącymi begonie i głaszczącymi atłas skóry maleńkiej jej. Ona goniąca minuty, żeby pomyśleć, zadzwonić, napisać, sprzątnąć. Ale zdąży wyjrzeć przez okno, lekko w lewo na pole, bo tam chłop zbiera siano powiązane w snopki na drabiniasty wóz i zdążył przed dużymi gwiazdami i zimnymi nocami, co teraz są, a być nie powinny. Więc ona sobie wygląda przez okno i musi się tak raz na jakiś czas zawiesić, żeby wrosnąć w tu i teraz, tak inne od kiedyś. Posadziła pomarańczowe i ciemnofioletowe surfinie przed domem w donicach, z boku domu malwy przygotowują się do eksplozji, zakwitły dwie różowe peonie z prawej i z lewej i rząd gożdzików, a za krzakami poziomek i truskawek w rogu, mały pionowy jaśmin, tylko z tych nie pachnących, ale jak najbardziej białych i ślicznych.  Lubi bardzo tak patrzeć przez okno jak mała ona na srokę mówi papuga, jak jej anioł, który właśnie przyszedł z drugiej strony domu rozwija przez dzień zwinięte skrzydła i na nich nosi małą nią, opowiadając o czym szumią wierzby nad stawem i jak się niebieszczą chabry za płotem i czy poziomki zjedzone wczoraj zdążyły się wypełnić czerwonymi kulkami na nowo. Lubi, jak mała ona marszczy nos zupełnie tak jak ona, kiedy była w jej wieku. A kiedy już się stęskni za szumem silnika, kiedy śpiewają z małą nią samochodowe piosenki i sobie w trójkę pojadą na łyk większego miasta, kiedy połazi po sklepach, żeby zobaczyć, co i jak i właściwie to niczego nie potrzebuje oprócz kremu pod oczy, kiedy popatrzy co jest modne i jakie są konieczności posiadania i trendy w smakach, wtedy sobie wróci w jego brązowe oczy i ciepłe ręce i uśnie w nich na fioletowej kanapie, bo nieustająco brakuje jej czasu, jakby naciągała na siebie i na siłę wciąż za małą dzianinę minut.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz