25 lip 2016

M 224 albo o krzyku:

Więc kiedy je mocno czereśniowe czereśnie o ciemnym miąższu, których chrupkość zmierza ku coraz bardziej zaawansowanej lipcowej nocy, kiedy jest cicho a noc na tarasie gryzą komary, wie, jak trudno było dojść właśnie do tej chwili, kiedy można tak posiedzieć po prostu i powalczyć z sennością, która już czai się za płotem liter w jej głowie. Jak deszczową, pachnącą niczym konkretnym, po prostu latem - nocą, jak wilgotnym dniem tuliła i rozcieńczała kołysaniem skoncentrowany krzyk małej jej i jak to robiła i czym to nawet nie wie. Maleńka ona cierpiała a ona zanim wydało się, co było tego sprawcą, robiła wszystko tuliła głaskała kołysała śpiewała wyłączała się na ten krzyk bo to było straszne do wytrzymania nawet wtedy, kiedy siedziały razem w granatowym samochodzie a w środku grało a na zewnątrz szumiała i wilgotniała od góry kazimierska lipcowa noc. Ostatniego dnia jak pakowała dwie one na kremowe siedzenia to na pożegnanie deszcz całował ją w szyję i taka mokra wsiadła do środka i pojechała z miasteczka, które zawiązane rzeką czasem wzdycha wspomnieniami co było w nim kiedyś i co jest teraz i to jest miejsce, w którym wisi milion wspomnień nie tylko jej. Być może w tym stukocie, w tym chrupaniu wózka po kostce, wytłumiła krzyk maleńkiej jej, rozwiała go tym kołysaniem, może. Tak sobie chodziła ze snem maleńkiej jej w wózku i jak go wiozła przez te wszystkie chodniki to patrzyła na pracę innych ludzi, jaką mają, że pilnują przez całą dobę sześciu samochodów z uśpionymi silnikami i wyrównanym poziomem oleju, na panie lub panów sprzedających małe fioletowe kulki z lasu, zebrane ich rękami, na tę wielką cierpliwość, która pochyla się nad wieloma pracami i nas tę cierpliwość, która każe im dojechać do tej pracy, a potem stać lub siedzieć przez wiele godzin, aby wykonywać monotonnie tę samą czynność przez lata całe. I te panie i panowie, schyleni tak samo jak ona pod wilgotnym, dotykającym wszystkich tak samo, niebem, potrafią zauważyć cierpienie maleńkiej jej i zagadnąć i zauważyć i to jest cudowne, że nie samych chlebem żyje człowiek. Lipiec sobie przepłynął małozauważaniem, za to ona jakoś jeszcze bardziej zgarbiona, bo tuliła, bo z tego koncentratu krzyku został zaledwie ślad. Jednak warto było.

7 lip 2016

M 223 albo cztery lata:

Minęły cztery lata, od kiedy zszyli się razem, odkąd urosły jej skrzydła pod nowym nazwiskiem, od upalnego lata, kiedy szafirowym samochodem jechali usankcjonować szczęście i wracali jeszcze bardziej szczęśliwi niż przed czternastą. Cudownie było pić chłodne wino z przyjaciółmi w przeddzień ich święta, a potem szeleścić szmaragdowym jedwabiem sukni. Mieć wokół siebie tyle światła, a potem wrócić w zakole Wisły, wstać rano i dostać ogromny mandat za niewłaściwe parkowanie. Cztery lata wypełnione po brzegi, nasycone i wyżyte do każdej kropli, dwie małe one z oczami, wielkie rozczulenie, kiedy mała ona w błękitnej sukience pluje pestkami z czereśni do butelki, kiedy ona potyka się o złote sandałki z odgniecionymi śladami małych paluszków na wkładce, kiedy maleńka ona kołysze się we śnie, a potem wodzi oczami za nią i znosi czułości małej jej. Trzy kocie życia opuściły ich dom i znalazło się miejsce na jedno nowe, zalęknione, już cudownie oswojone. Malwy, zasadzone od ziarenka, wreszcie wyciągnęły ciemnoczerwone słuchawki, a dom rozciągnął ściany na kolejne dziecięce przedmioty i wygonił samochody z garażu, stawiając w nim dziecięce rowery i wózki. Nienasyceni sobą wciąż, łaskoczą się skrzydłami w zimne lipcowe noce, rozkruszają rozmową każdy kamyk, który czasem uwiera, ona prasuje jego zmarszczki całując na dobranoc i wszystko się wtedy wygładza jak krzepiący sen, znaleziony w jego ciepłych, stabilnych dłoniach. Cztery lata intensywne jak espresso, jak koncentrat czasu, w którym tyle się wydarzyło, w którym nie ma miejsca na bylejakość, czas, w którym nadgania to, co kiedyś sączyło się zaledwie leniwie, a najpiękniejsze jest to, że w ogóle ściągnęli się do siebie jak magnesy, że znaleźli się jakoś zupełnie przypadkowo a tak naprawdę to tak miało być, tylko każde z nich przyszło do tego, co wspólne z innej drogi, z innej planety, na której próbowali oswoić pomysł na resztę życia, ale nie wyszło. I dobrze. i tak samo dobrze jest wierzyć, że dobro wraca, zatacza sobie krąg na drugiej półkuli a potem przynosi tyle, że nie do uwierzenia, że tak można, a można.