31 sie 2016

M 227 albo ostatni dzień sierpnia:

Piękny dzień był tego ostatniego sierpnia, taki krystaliczny, taki czysty, z niebiem, z którego dość wcześnie spadło słońce, z czasem przeciągniętym do dwudziestej piątej godziny. Beztrosko było posiedzieć w miękkiej trawie i popatrzeć na mały jabłoniowy sad, szczęście, że można ten czas sobie tak mieć i powdychać ostatni dzień lata.
Jak bardzo cyzeluje się i planuje te dwa letnie miesiące, ten ulubiony wagon dni, do którego upycha się wszystkie plany, zamierzenia, co odwiedzić, a czego nie, na co znajdzie się czas, a z czego trzeba zrezygnować, kupuje się wielkie tuby kremów z uv 50 a potem one i tak leżą, nie zużyte, a potem wyciąga sie je z szuflady, z uśmiechem, oj tamto lato było takie a to będzie pewnie inne, mniej zrealizowane.

Trzydziesty pierwszy sierpnia będzie dopiero za rok, pewnie tak samo pochrupie go słodką celestą, miękkimi śliwkami, omszałymi malinami, słońce podeprze niebo jak tyczka i ciekawe, czy będzie mogła tak samo po prostu nacieszyć się dniem, takim dużym, dwudziestopięciogodzinnym, radosnym jak kryształowe oczy małych ich, jakby w tym dniu miała się uwiecznić jakaś epoka i dlatego za nic nie chce, aby się ten dzień skończył a musi.

23 sie 2016

M 226 albo tak sobie :

Jak on jest obok niej to od razu cieplej, chociaż siedzi na kanapie pół metra od niej, ale wystarczy napotkać jego wyczulone na wszystko palce i już lepiej, już. Sierpień rozgniata się malinami na podniebieniu, cudownie smakują nieprzyzwoicie słodkie brzoskwinie, podobne do tych, jakie kiedyś jadła w Egerze. Gdyby nie zasłona z komarów, pięknie by było potowarzyszyć świerszczom w pachnącym ogrodzie, położyć się na trawie i być sobie w nocy, stykając się ramionami, głowami i ustami, bo może, bo trawa pięknie zielona, nie wysuszona przez pobłażliwe dla niej lato.

 Ma sierpniowe ciężkie sny, przerywane przymusowymi pobudkami, zapada się w kolejne obrazy tak, że Incepcja wysiada, co za projekcje, kto jej to w mózg włożył i ile on potrafi, chociaż budzi się do prawie przytomności co trzy godziny. A potem poranek ciężki, przedłużony drzemaniem pod dwudziestominutową sesją nagraniową pozytywki maleńkiej jej, zalewany kawą z włoskiej kawiarki, pitą pospiesznie z dużego kubka, ma tak, że w określonym sączy ją rano, a w jeszcze innym po południu i te kubki tworzą nastrój w kuchni, jakby ich nie było, to tak, jakby się stłukła jakaś stałość, coś, co mebluje i powoduje, że chce się tej kawy napić.
 Jak to jest, że ona zasypia w milisekundę, a maleńka ona zanim sklei powieki o wyjątkowych rzęsach snem dłuższym niż dziesięć minut, trzeba ten sen przywołać aż ze Szczecina albo z jeszcze dalej, płynie długo, aż wreszcie się stanie, aż ona będzie mogła w cichy wieczór wyjrzeć do ogrodu i powdychać cykanie świerszczy i sierpniową, młodą noc. Podgląda sobie nowinki na świecie, podziwia koleżanki, które mogą iść ufarbować włosy do fryzjera, gdzieś pojechać same, zrobić piękny makijaż z cieniami na powiekach z najnowszej kolekcji francuskiej marki, pomalować buzię czymś kultowym i nie z Rossmanna a z tego na S lub D, poobserwować efekty polecanej maseczki za ponad trzy stówy, świetnie, na jej skórze na pewno wymiotłaby czteromiesięczne niedospanie, zmniejszyłaby pesel o kilka cyferek i spełniła marzenia o znalezieniu czasu.

Dobrze mieć taki świat, do którego można zajrzeć, ona lubi, zwłaszcza w nocy, kiedy trzeba przesunąć ciężki obraz snu jeden za drugi, podpatrzeć, że prawie wszystkim szkodzi gluten i laktoza, podobnie jak wszyscy mają niedoskonałości, uczulenia i cerę suchą pomimo trądziku, i są panie bez wieku, wyglądające wszystkie tak samo, jak spod matrycy, z brwiami pod linijkę, rzęsami jeden do jednego i dzióbkiem skażonym igłą bo przecież trzeba podkreślać urodę, już uśmiechem nie wystarczy, trzeba z grubej rury bo przecież takie czasy. Poogląda sobie makijażowe techniki, które są teraz ładnie nazwane, a ona tak już malowała sto lat temu i chyba siedziała z tym wszystkim w mysiej dziurze.

Tak, poszydzi sobie czasem, wolno jej, a co, z niewyspania mozna zrobić wszystko, na przykład ustawicznie zapominać co się gdzieś położyło i zachorować na ustawiczny brak chęci do chowania stosów wypranych ubrań, do takiej bylejakiej codzienności, bo nie każdy dzień jest wspaniały, pełen dziękczynienia, bo się naogląda jeszcze do tego okrucieństwa na świecie, beznadziei władzy duchowej i świeckiej, wypranych mózgów zasłaniających się wartościami, które nic nie znaczą bo są tylko z nazwy i aż nią targa i może wtedy tylko wtulić się w jego brązowe oczy ukryte pod szorstkimi brwiami i przestać myśleć, słuchać, odczuwać, zatracić się i tak chwilę być, tego potrzebuje.

17 sie 2016

M 225:

Ona: sierpień ucieka nie wiadomo kiedy, stacza się dniami w jedynki i dwójki z przodu i zaraz koniec lata, jakie krótkie a jaka już duża maleńka ona.
Kiedy spojrzy w lustro pomalowane zmęczeniem na drugiej stronie jak bardzo teraz widać że ma prawie czterdzieści lat i to nie przez zmarszczki ale ogólnie jakoś tak i musi po serum i kremie z filtrem nałożyć Skin Ilusion Clarinsa bo jak nie nałoży to jest źle i ona jest pełna cienia a chce z niego wyjść chociaż na twarzy.

On: wmruczany w radio, każdego ranka bierze małą nią i ona taka w nim zakochana, po czubki gęstych rzęs, po łaskotki na malutkich paluszkach, po zachwyt każdego poranka, że ma tatę.

Ona: udało im się złączyć między rzęsami horyzont sklejający linię morza i nieba, iść w wiatr od lądu i zatapiać stopy w piasku rysowanego falami w desenie. I w tym sierpniowym wietrze, czasem w uśmiechniętym słońcu nieśli swoją skupioną na sobie miłość, bo jeszcze wciąż siebie chcą, chociaż pojawienie się maleńkiej jej zmieniło bardzo to, co wcześniej było z tytanu. Szli sobie w czwórkę tak właśnie spędzając razem czas, po prostu na spacerze, zawieszeni w czasoprzestrzeni, przypięci krokami akurat do bałtyckiego brzegu, najprościej.

On: wciąż się uczy od niej tu i teraz nie tam i kiedyś, bo kiedyś może nie być.

Ona: niewyspana tak strasznie, że już bardziej nie można, wdychała powietrze, które jest większe i lżejsze niż u nich, bo pełne przestrzeni i szumiące falami, a nie ciche, przerywane silnikiem samochodu albo rozmruczane burzą. W nieśpiące poranki i świty ostatnio nie śpiewają ptaki, a ona się budzi z konieczności i widzi kwadrat nieba podparty uchylnym oknem, dzień wstał żwawo a ona ma centymetr długości i musi go rozciągnąć do kolejnych stu sześćdziesięciu sześciu aby w ogóle tego dnia być.

On: bo ja nie ma miłości, nawet zgubionej, albo przyczajonej, albo czekającej na swój wybuch jak letnia skrywana w chmurach burza, jak nie ma pożerania się i otwierania lodówki z myślą o kolacji dla drugiej osoby, jak nie ma wchodzenia do sklepu i szukania ulubionych rzeczy jej, jak nie wlewa się mleka do kawy aby miała kolor taki jaki lubi ona, nie za jasny, jak nie zauważa się gładkich pleców i drobnych stóp i piegów na nosie, które namalowało nadmorskie słońce, jak nie zatapia się w szarozielonych oczach chociaż na cenną chwilę, to nie ma nic.