22 lis 2016

M 233 albo o deficycie:

Ona: pogniotło jej się bardziej wokół oczu, to przez pourywane noce, nieregularne wtykanie smoczka, nie wiadomo o której porze, budzi się na zawołanie, właściwie mało co śniąc, albo śniąc ekspresowo, żeby w nocy zmieścić wszystko co powinno się w niej zmieścić, poczynając od wtarcia cudotwórczego kremu do twarzy Hada Labo z wszystkim, co wygładza, napina, nawilża i przeciwdziała, poprzez nałożenie kremu do stóp, jakiegoś w zielonej tubce, włączenie radia na trzy, zgniecenie rogu w poduszce i potem położenie się na lewym boku, zerkając, czy na posterunku jest wszystko co potrzebne aby przepłynąć przez tę noc. I wstać na tyle przytomną, aby uważnie zaparzyć mocną arabikę, która obudzi ich cały dom.

Ona: lubi patrzeć na jego stopy w skarpetkach i skórzanych japonkach Abercrombie&Fitch, niezniszczalnych, na spodnie od piżamy w kratę, na wicherki na krótkich włosach, na świder w brązowych oczach i co wieczór zamyka oczy całując go w szyję na dobranoc.

On: urządza, przestawia, maluje, przewozi, planuje, docina, wierci, zawiesza i wbija.

Ona: podróżuje sobie myślami po znajomych, przypomina, jak pachną ich mieszkania, jaki jest u nich rozkład pomieszczeń, gdzie się jechało, tęskni trochę. Do rozmów nie o dzieciach, do peelingu na twarzy nie z lustrem w parze, do rozmów długonocnych, do zrobionej kawy z mleczną pianką, do zatracenia się w sklepie z kosmetykami, aby wsiąknąć w nowości, kolory i konsystencje.
Ale z drugiej strony więcej śpiewa, bo maleńka ona to uwielbia i tańczy całą sobą, nie zważa na pogodę, bo jest, jaka jest i zawsze można wziąć parasol i kalosze albo okulary słoneczne i iść pokazywać co i jak rośnie i czekać na upragnioną przez małą nią zimę.

On: troskliwi się o nie trzy, pomimo zamieszania z urządzaniem nowego miejsca do pracy, maluje stare meble apteczne, ustawia, rozkłada i składa, bo przyszło nowe i je urządza.

Ona: cierpi na małopisanie, sennie patrzy na coraz bardziej rudy i pusty ogród. Ma deficyty snu, które wyłażą znienacka i ciężko je przesunąć w którąkolwiek stronę, więc zdarza jej się, że rzuca wszystko, talerze po obiedzie obejrzą piątą po południu a nie wnętrze zmywarki, pada jak ukłuta snem na fioletową kanapę i śpi intensywnie nawet dwadzieścia bezcennych minut, chociaż to i tak mało pomaga. Umie jeździć samochodem  w botkach na dziewięciocentymetrowym obcasie, codziennie po kilkadziesiąt razy porusza się z góry na dół i odwrotnie, nierzadko z dwoma bezcennymi ciężarami naraz, takie ma właśnie ćwiczenia dla niewyspanych. Maluje rzęsy tuszem Bourjois, nakłada Skin Illusion Clarinsa jak przyjaciela na cały dzień, nie maluje paznokci, bo nie ma siły ich zmywać. Sączy się listopad i trzęsie ostatnimi liśćmi. Jest jak jest.

11 lis 2016

M 232:

Jaka ona niedzisiejsza, sweter, panie, normalnie jak z ubiegłej epoki, tylko jak ją zmierzyć, czy to ta z lat osiemdziesiątych, czy jeszcze wcześniej, stamtąd, skąd jej dusza, skąd upodobania do owalu, geometrii Art Deco i kapryśnej linii secesji. Skąd wyczuwanie w powietrzu dworów i czucia się w nich jak u siebie, skąd miłość do koni i maniery sprzed lat. Skąd ważki, irysy, powój, piwonie, suche pastele i akwarele, jakby znalazła się w dwudziestoleciu albo na przyjęciu u Gatsby'ego, to jakoś nikt za bardzo by się nie zdziwił. Zatem nie może wytrzymać absurdów, które się dzieją, że umiera pan, który śpiewał do naczyń włosowatych jej duszy, że depcze się wszystko, o co walczono kiedyś, że nie pisała tyle, bo zjadła ją gruba książka o panu młodszym i starszym, jak zobaczyła obrazy pana starszego, to stwierdziła, że ten pan ją na pewno odwiedził mentalnie i namalował to, co i ona widziała. Pan młodszy zaś, zrobił muzyczną rewolucję, kiedy była prawie że nastolatką, bo w ukochanym radiu puszczał muzykę, przez którą chodziła nieprzytomna i nie wiedziała, czy jest dzień czy noc i od wtedy nic nie było już takie samo. Nie ma już takiego radia, jest zmiana, która nie wiadomo dla kogo jest dobra, jest smętna i niesprawiedliwa jak listopad. Nie lubi tego miesiąca, utkanego z mgły, deszczu, zimnego wiatru, który trzęsie ostatnimi liśćmi, przyspiesza zmianę opon, nie pozwala iść na długi spacer bo nie można ubrać się dostatecznie na przenikliwe, mroźne zimno. Może i dobrze, że nie ma na tym świecie już panów z grubej książki, bo ten młodszy na pewno by nie wytrzymał ani dnia dłużej z tym, co teraz. Nie ma też już śpiewającego pana o głębokim, aksamitnym głosie, który był przy tym jak jej pierwszy chłopak delikatnie rozebrał ją całą i ona wcale nie umarła ze wstydu, bo właśnie była otulona muzyką i to zawsze będzie pamiętać. Jest w tych dniach coś ciężkiego, wilgoć i zimno, żal, że już coś nie wróci, bo może nawet i by nie chciało w takie tu i teraz. Nie ma kiedy zanurzyć się w sobie, jakby jej nie było, bo i tak zauważą ją on i one małe dwie, a z chęcią by stała się przez chwilę przezroczysta, tak lubi, zwłaszcza o tej porze, kiedy za oknem bylejako i sennie tak, że tylko respirator dobrej, średnio palonej arabiki jest w stanie cokolwiek z nią zrobić.