29 sty 2017

M 237 albo nieopisane niewyspanie:

Nie wie, czy kiedyś była tak zmęczona, nawet wtedy jak mieszkała w walizce to nie było tak strasznie, bo wtedy miała na głowie tylko dobrze obcięte włosy i dwa ukochane koty i nic więcej, a teraz ma dwie małe je i ta jedna wciąż tnie jej noce na niewyspane kawałki, każe się utulać, masować każdy skurcz brzucha, każdy krzyk, która szpulką przenikliwego dźwięku potrafi rozwinąć się w długie nocne godziny. Przewraca się już o siódmej, podpiera mocną kawą o ósmej, a potem przez dzień walczy z rwącym bólem ręki i wtula się w zapach śpiącej maleńkiej niej, żeby nie czuć tego, że jest zmęczeniem zmęczeń i nic na razie tego nie zmieni. To jak sinusoida, z jednej strony radość z pokazywania świata, z drugiej nieustająca, pochłaniająca, żrąca, ogromna, ponad jej siły potrzeba nieprzerwanego snu siedemdziesiąt dwie godziny. Czas depcze jej przez to po twarzy liniami wokół nosa i oczu, zwalcza je ustawicznie wklepując sumiennie rano i wieczorem inne konsystencje i składy, ale im bardziej się stara, tym mniej śpi i koło się zamyka. Ciężko jej się oddycha, bo nie ma najłatwiejszego czasu pomimo czterech niebieskich oczu dwóch szczęść, stara się znaleźć wyrwę w tej ścianie, jaka się stworzyła, już prawie jest, można się zaczepić, zrobić dziurę, powiększyć i przejść na stronę, gdzie jest lepiej, gdzie znów się nie wyśpi, ale będzie więcej tlenu.
Przez trzy tygodnie niepisania milion razy użyła inhalatora i rozmaitych leczących płynów, zaśmieciła samochód kubkami po kawie i ryżowymi chrupkami, które małą rączką pożera maleńka ona, przebrnęła przez wielkie mgły i zakręty, naoglądała się wspaniałości ze świata tworzonego pędzlami, obiecała, że wywiesi karmnik dla ptaków i na razie stoi na ziemi a mróz trzyma, pojechała tam, gdzie świecił śnieg na niebiesko a buty chrupały białą ziemię. Czasami jest tak, że opadają ręce nawet z niepisania, chociaż każących pisać myśli tysiąc, kiedy sprawdza na sobie, że na świecie wciąż są dobre ale i złe rzeczy, kiedy najbliżsi mentalnie umierają bo się pogubili w krainie pieniądza i nic ich nie wróci, kiedy znów włącza respiratory przyjaciół i bycia tu i teraz i to jest jak gazik z octeniseptem, pomaga na chwilę, nie szczypie i goi powoli. Może ma więc niedobory wszystkiego przez to zmęczenie, może mózg jej się wyprostował i ma jedną komórkę z napisem spać, może. Coraz częściej nie ma siły umyć rzęs i wytrzymać do dwudziestej drugiej, bo i tak wie, że znów nie dane będzie jej zapaść w fazę REM.

7 sty 2017

M 236 albo maligna:

Milczy ten początek stycznia sklepami, ulice puste zamiecione przez dziadka mroza, kret nawet zamilkł i nie buduje fortyfikacji na trawniku, nic się nie dzieje, nic, biało wszędzie, cicho wszędzie, zima. Ona wysupłuje tabletki z szeleszczących papierków, liczy krople, wlewa misternie tutką z miarką to, co potrzeba w małe buzie, utula, zamyka powieki na sen, a potem pada sama w pociętą chorobą noc, walczy cały dzień z czterdzieści na termometrze i ledwo żyje. Sprząta, gotuje rosół, który właściwie sam się robi, odpoczywa włączając przycisk czuwanie, jak ma siłę, to napije się wody, jak nie, to nie. W tym chorowaniu pod sufit bolącej głowy uśmiecha się pod nosem, jak na wszystkim teraz zarabia się pieniądze, mogła by być skincoachem, tak, coś takiego istnieje, umarła ze śmiechu, doulą, kupowaczem ubrań na zlecenie, masterchefem obiadów z niczego i w piętnaście minut, przewodnikiem po sklepach w Manufakturze, Galerii Łódzkiej, Galerii Echo i Słonecznej, doradcą wyprawek dla dziecka, przewodnikiem po sklepach z akcesoriami dla dzieci, testerką wózków, smoczków, kocyków eko, bio i organic, butelek do mleka i akcesoriów potrzebnych w podróży, niezmiennie makijażystką i kimś, kto wie, jaki kolor zastosować i z jakiej firmy kupić fluid, które wino jest dobre z tych ze średniej półki, jak bez gps-a dojechać na koniec świata kierując się intuicją, jakoś dużo tego i co z tego. Z wszystkiego można wykreować zawód, a dla niej jej umiejętności są czymś tak naturalnym, że nigdy by nie pomyślała, że można z tego założyć firmę, pozyskać środki z UE, zdobywać klientów i działać i mówić wszem i wobec, że moja pasja jest moim zawodem, jakie to cudowne, jejku. Tak, drwi trochę, ale lansiarstwa w świecie jest tyle, że codziennie można je wydobywać wiadrami, podziwia i docenia tych, którzy tak potrafią, bo ona za nic tak nie potrafi. I jakby pisała więcej, umiała codziennie pod batem dyscypliny blogować i zdobywać czytaczy, traktować to jak swój zawód i brać za współpracę minimum dwa tysiące, jakby się obudziła wcześniej z tym wszystkim, co potrafi, to może miałaby już na czerwoną mazdę cx5, a tak to o. Podziwia tych, co tak potrafią, przygląda się, nawet w gorączce, bo świat się nie zatrzymał, a ona trochę tak i dobrze jej z tym, bo ma poczucie, że najbardziej na świecie potrafi być człowiekiem dobrą radą i tak ma od zawsze i to się nie zmieni. Najważniejsze to wyzdrowieć i móc obejrzeć, jak śnieg się skrzy i w ogóle móc do niego wyjść, ulepić białą kulę i pobawić się z aniołem stróżem.