11 lut 2017

M 238 albo o wąchaniu:

Jest jak terminator, bo jak się uderzy o skośną ścianę w łazience to głowa boli, ale nic to, wstaje i idzie dalej, patrząc na krystaliczne, zimowe niebo. W ogóle idzie do przodu, bo nie można inaczej, bo przecież trzeba ładnie zamykać krzyki małej jej w obręczy jej ramion, utulać i całować w śmiech każdą tęsknotę za mamą, żeby była blisko, jak najbliżej, bo inaczej jest mały koniec świata. Leczą się z katarów, we trzy oglądają karmnik z sikorkami, mrużą oczy od słońca i sobie są, każda na swój sposób i w swoim rytmie, trzy wielkookie. Dni są podobne, litery nazbierane przez cały dzień nagle nie mają siły już o dwudziestej pierwszej i są takie słabe, że nie wychodzą z palców, szkoda, bo luty już zaawansowany. Ogląda i zachwyca się nowymi diorami i chanel, podgląda trendy i maluje paznokcie po to, żeby zaraz się złościć, że tyle czasu zajmuje ich zmazywanie, a przez ten czas mogłaby dłużej poleżeć choćby o tę bezcenną milisekundę. Kiedyś kupowała kosmetyki, żeby je po prostu mieć, malować się nimi o tak, dla wielkiej przyjemności i po prostu posiadania kunsztownych pudełeczek, nawyrzucała się ostatnio całych stosów, ciągle zresztą znajduje próbki kremów, serum, odżywek, balsamów, perfum, których i tak nie zużyje, które zasnęły na wieki z datą ważności jak wieko do trumny, tak, fajnie było je mieć, chociaż nigdy by sobie nie kupiła kremu za czterysta złotych, bo przecież to rzeczy dla małych nich, tyle. Może sobie wyobrazić jak pachnie wiosna w perfumerii, składa więc nuty zapachowe, co nowego, dla niej niezmiennie paczula i kwiat pomarańczy, numer jeden o każdej porze dnia i roku. Jej pierwsze pachnidło to "Le Jardin" Bourjois, potem długo nic i wreszcie L'eau par Kenzo, zapach deszczu, do którego wraca niezmiennie z sentymentem, zapach kupiony po raz pierwszy na wycieczce w San Marino, czasy to były zamierzchłe. Na pewno nie lubi zapachów słodkich, karmelowych, mało wyrazistych, takichjakwszystkie, mogłaby pachnieć tym, co już umarło, czego już nie ma i się nie powtórzy, Le Feu d'Issey Miyake, dymnym i skórzanym Black Cashmere Donny Karan, Kingdom Aleksandra McQueena, miękką i niewinną Glorią Cacharel, ciężkim i skórzanym Guccim I, ukochaną Cinemą YSL, Sensi Armaniego, co to za czasy teraz, tak, jest wiele pięknych zapachów, ale za dużo jest do siebie podobnych. Lubi wchodzić rano do łazienki, w której jeszcze unosi się męski zapach Botega Veneta, uśmiecha się, pochylając nad maleńką nią, bo ona jeszcze wciąż pachnie małym dzieckiem, a zapach ten wyrasta wraz z umiejętnością mówienia i chodzenia, mija za szybko, dlatego trzeba jak najdłużej wwąchiwać się w śmiech na szyi.
Tak mało używa perfum, stoją rzędem, Feminite du Bois Serge'a Lutensa, kolekcja Aqua Allegorii Guerlain, niestety bez ukochanej Pamplelune, Allure Chanel, piżmowy i swetrowy Narcisio Rodriguez , Eau Premiere Chanel, Elle YSL, Botega Veneta, cudownie różana Stella McCartney, gorzkawo-świeży Dior, wspomnienie po stłuczonej Cinemie YSL, malinowy Baby Doll YSL i dawno nie używany Eclat d'Arpege Lanvin. Lubi pamiętać zapach Belle d'Opium YSL, Anais Anais Cacharel, Nu YSL, czasami odwiedza perfumerie i przywołuje lubiane zapachy, zatapia się w tych niszowych w niszowych miejscach, gdzie mieszkają, tak jakoś ma. Czeka na zapach wiosny, rozgrzebanej ziemi, lżejszego powietrza, czeka, aż wyprodukują pachnidła do auta o aromacie paczuli, szkoda, że błękitny śnieg nie pachnie, tylko wygląda mrozem, lśniący w księżycowym świetle, nierealny, taki, jak lubi, do zapamiętania, cud.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz