30 cze 2017

M 249:

Piękny to był  dzień, jasny, słoneczny, z niepokojącym wiatrem, z ogrodem pękającym zielenią w szwach, pełen begonii, surfinii i domowych poziomek, z deszczem i nie deszczem, z nowymi pająkami i mrówkami, z koniczyną, która rośnie wszędzie za dużo. Ona osłabiona po milionowym razie kaszlu, naciągała ten dzień, aby był jak najdłuższy, aby nie zapadł się w noc, nie przestał być świetlisty i zapraszać do wypicia kawy na tarasie, aby czerwiec jak najdłużej pachniał czerwcem, kiedy kończą się truskawki a zaczynają czereśnie i maliny, korowód czerwonych owoców, słodkiej marchewki, jeszcze małych buraczanych kulek, kiedy pomidory stają się coraz słodsze i coraz tańsze. Jaka ona teraz organiczna, w zieloność wtopiona, nie w siatkę ulic, w żyłki botwinki a nie w betonowy rysunek kostek betonowych, nie nosi w torbie swojego życia tysiąca skasowanych i nie skasowanych biletów, dziesięciu błyszczyków, małej wody mineralnej, żelu do mycia rąk na sucho, pudru w puderniczce, czegoś do czytania i pisania, nie ma miejskiego zestawu do resuscytacji czasu i okoliczności, starannie dobrana i umalowana, taka miastowa na wskroś, bo tak było trzeba.
A teraz ma swoje pięćdziesiąt pięć kilo włożone w spódnicę z Mango sprzed dziesięciu lat, wystarczyło ją odświeżyć i działa nadal i nawet żyje i do tej prostoty ma cienką paszminę w intensywnych kolorach jakie uwielbia, tak, bo ona zawsze musi mieć jakiś akcent, coś co zwisa i nie zakrywa przedramion, tak lubi najbardziej. Zadowolona bardzo z serum Iossi z wiesiołkiem i kremu nawilżającego do pary, nawet kury, co jej podeptały pod oczami, poszły sobie gdzie indziej, zostawiwszy zaledwie niewielkie ślady, jak cudnie, udało się. Jeszcze wciąż chora, ale z rozłupanym murem zapalenia oskrzeli, śpiewa małej jej piosenki o chabrach i makach, ganiają się po trawie wszystkie trzy na boso a potem maleńka ona wyciąga mięciutkie stopki do całowania, bo właśnie miała ała, karmią rybki w stawie, jedna z nich to nemo, nie inaczej. A potem przyjeżdża on, z tymi swoimi cudownymi przedramionami, brązowymi oczami i bardzo sobie opowiadają co i jak i myszkują po sobie oczami, jak to się dzieje, że wciąż chcą siebie i chcą i żeby się ten czerwiec nie skończył, bo chociaż chorowity, to nasycony nimi bardzo bardzo.

13 cze 2017

M 248:

Targ obsypany kwiatami, chciałoby się mieć je wszystkie, pelargonie w milionie kolorów, surfinie, begonie, niecierpki, coś, co wisi, leży, ma duże i małe liście, zamyka kwiaty i otwiera, przekwita szybko i wolno, jest jednoroczne i kilkuletnie, dywany kwiatów, dobrze by je posadzić i patrzeć jak rosną, pięknieją, są, najlepszy film na świecie, każdego lata inny.  Sadzi, podlewa, przycina, pieli, psika takim na chwasty i ciągle coś robi i ciągle mało, bo jak wypieli tam, to rośnie tu i tak bez przerwy. Dużo w domu, nie chce się z niego wychodzić, taki piękny w środku, a zresztą maleńka ona posiała na sobie kropki na o i musiały je wysiedzieć aż staną się małymi strupkami i znikną. Domowi się więc bardzo, wyszukuje nowych czerwcowych smaków, wwąchuje się w krzak jaśminu na ulicy, nareszcie, nareszcie jest jej ukochany, przedletni zapach, pięści peonii pokazały swoje linie papilarne, różowe, ogląda je sobie z okna i na żywo, piękne są. Mają siebie trochę, są sobie dla siebie, rysują się palcami, jedzą widelcem truskawki z serkiem waniliowym, piją zieloną herbatę i sumiennie wspólnie jedzą obiady, chrupią ogórki, kapustę, nieopierzone ziemniaki, łaskoczą pękiem pachnącego koperku, chrupią nożem po soczystej cebuli dymce tańczącej po dużych pomidorach. Przez to siedzenie na przełęczy miesięcy przegapiła kwitnienie tylu tylu co lubi, z oddali podziwia dziką różę, co będzie z owocami w tym roku nie wiadomo, bo boleśnie podczas Zośki i później wszystko zmarzło. Przejmuje się jakoś tym, bo wrosła bardzo w oglądanie wiosny, bo cudownie to uspokaja i tuli, bo zwolniła bardzo, że już chyba bardziej nie można i nie ciągnie ją do kaw, do galerii handlowych, do nowych ciuchów, do nowości w makijażu, bo ona ma teraz ogród z chwastami i co zrobić z sumakiem, który się tak rozmnożył i zajął pół trawnika po prawej stronie, że już bardziej nie można. Wieczory czerwcowe, nie na tarasie, bo noc jedzą komary, zalotne żaby dopięły swego i teraz cisza strzyżona ptasim śpiewem nad ranem, codzienne rytuały w domu i  stopienie się w węglach jego oczu i tak lubi teraz, chociaż czerwiec znów pędzi szybko, nienaturalnie szybko, jak ich nowa mazda cx5 w pięknym szkarłacie.