20 sie 2017

M 253 albo rozmemłanie sierpniowy:

Ona: jak dobrze jest wyłączyć klimatyzację w samochodzie i poczuć nasycony wygrzany sierpniowy wieczór pachnący sianem czymś spalonym i emocjami bo cały dzień taki dzisiaj ma rozgrzebali nawierzchnię  na jej ulicy od rana straszny huk zjadanego asfaltu zjedli go właśnie koło domu. Pachnie ten sierpień drogimi śliwkami wspomnieniami letnich w temperaturze znajomości które czas rozwleka po sznurku miesięcy nie mogą się jakoś zebrać w jeden konkretny naszyjnik trochę uwiera ale co zrobić. Wszystko więdnie od czasu i temperatury i jak nie przyjdzie uśmiech wiadomość deszcz to tak będzie.

On: gdyby nie podlewał tyle ogród byłby rudym zeschniętym bukietem, preludium do jesieni. Codziennie starannie odkręca i szumi i zakręca a potem mówi że jeszcze tu i te w doniczkach i musi a rybom w stawie już prawie plecy wystają.

Ona: wścieka się rozpacza przeżywa jest smutna i zamyślona bo jak nie być kiedy ze wschodniej strony szaleją i wycinają prastary las a z drugiej strony szaleje tornado i łamie i niszczy tak strasznie dużo żeby odwrócić uwagę od tego co na wschodzie niech sobie więc ci co tną zabiorą to co natura wzięła w odwecie tak strasznie okaleczona, nie ma już tej arkadii do której jeździła na obozy harcerskie zrobiła się dziura nie do zapomnienia. Świat robi swoje wszędzie pieniądz warczenie głupota Paweł Nowacki dawno stworzył A w Patafii nie bardzo i ta książka jest coraz bardziej aktualna.

On: pracuje dużo do utraty tchu rąk i pleców ale lubi bo jest potrzebny bo go potrzebują chodzi z małą nią po ogrodzie i oglądają jak wreszcie pada padadeszcz i ślimaki chodzą po ścieżkach i kaloszach i dwa parasole jak dwa wielkie kwiaty unoszą się pomiędzy soczystą zielonością, pięknie.

Ona: nie może się zebrać ucina i rozwija myśli trochę tu a trochę tam nie bardzo wyspana nie bardzo posprzątana w środku trochę bałagan ma. I ma swój krzyż bolący od góry do dołu kręgosłup sztywnieje odmawia współpracy co będzie za kilka lat jak teraz już jego ręce mówią że jest źle musi być zatem równowaga nie można mieć wszystkiego. Dużo wyschło i zwiędło marchewki i śliwki mało soczyste jak pada to albo od razu kataklizm albo jak z cebra nie ma półśrodka albo jest zło albo dobro. Pokrążyła po targu kupiła co trzeba u starszego pana i małżeństwa które z pasji hoduje warzywa i obowiązkowo bukiet nieco rachitycznych cynii od staruszki z ogródka babina się nastoi a trzy złote zawsze się jej dołożą do tego co ona tam chce jest trochę tu trochę tam. Pachnie ziemia wygrzanym latem świt podnosi pokrywę świetlistego nieba widziała przedwczoraj było jasnopomarańczowe a potem zapadła jeszcze w płytki sen póki nie było trzeba natychmiast do kawy.




3 sie 2017

M 252 albo szumi:

Szumi, niezmiennie, niebieszczy się i szarzy, styka z niebem w zmrużeniu oczu, wyrzuca na brzeg muszle i meduzy, głaszcze brzeg wachlarzem fal, jest. Pytają o nie ci, którzy nie potrafią z centrum trafić do morza, pytają, co to jest molo, są jeszcze ludzie na świecie, dla których jest wiele niewiadomych, do zdziwienia u niej, ale cóż, można nie wiedzieć i nie trafić, chociaż to tak oczywiste, chociaż w telefonie nie napisali. Słońce brązowi ramiona, plącze nitki jej nadgarstków z przedramionami jego , głosy mew podrywają brodę w górę, bardzo duże chmury dzisiaj patrzą na nią, okruchy muszli wyglądają jak pokruszone bezy na falbankach fal. Idą i idą, mijając ludzi w ubraniach o rozmiarach, które chcieliby nosić, ale które nie zawsze pasują, ludzi, którzy patrzą tylko w ekrany smartfonów, którzy rozmawiają ze sobą kciukami na messengerze, bo w słowach nie ma emotikonów, gifów i słownika, bo trzeba się wysilić a tu się samo pisze. Po co słuchać morza, skoro można zagłuszyć je rąbanką, która zaledwie leżała obok muzyki, nie ma wakacji bez hitów, które są fast foodem dla ucha, frytkami z mrożonki smażonymi w starym tłuszczu ciągnącymi się przez pół wybrzeża. Jak to zresztą jest z tą muzyką, że rzadko już teraz zdarzają się wielowarstwowe aranżacje, które rozgryza się uchem raz po raz, nuci bez przerwy, pamięta, podziwia ich złożoność, aranżacje, które są podporą dekady, kiedy aż nie wiadomo, czy bardziej zachwycać się melodią czy słowami, piosenki, które można zanucić o trzeciej w nocy obudziwszy się nawet z nerwowego snu. Już niewielu ma tak piękną dykcję jak ci, którzy już odeszli, kto oswaja tak pięknie słowa, potrafi dotknąć nimi tam, gdzie zazwyczaj zamknięte bo boli, bo tęskni, bo nie chce, bo nie umie. Może ona, wychowana na winylowych płytach taty, nauczyła się wchodzić w muzykę jak w "Bolero" Ravela, gdzie raz po raz pojawiają się kolejne dźwięki, potem szarpała się z trąbką Milesa, zawsze lubiła muzykę z podszewką, z porwanym rytmem, ze słowem, które zostaje w pamięci jak niecodzienny widok księżyca w zaćmieniu, potrafi zamyśleć i jeszcze to nie raz powtórzyć. Słucha uważnie odgłosów ulicy, w restauracji, szumu ekspresu do kawy, szycia świtu przez delikatny głos słowika, nerwowego szczekania psa sąsiada, dudnienia ciężarówki z ciężkimi rurami, płaczu dziecka, które się boi, albo jest śpiące, albo nie chce tego, czego chce rodzic, dysonansu między tym, co stałe i niezmienne i tym, co narasta i nie jest takie samo, pana z kukurydzą dla tych, którzy gromadzą witaminę D i brązowieją na akord. Dobrze jest wsunąć się w dźwięki ulubionej muzyki, obejrzeć niełatwy film, który nie jest głupią i głupszą komedią, iść ulicą i zauważać coś więcej niż kilka cali na ekranie telefonu, podziwiać starszego pana w amarantowych skarpetkach, karmelowych lordsach, taliowanej, zielonej marynarce i poszetce w grochy. Ten pan raczej nie słucha muzyki do wyrzucenia z ucha, nie takiej jak za słony popcorn i słaba kawa z przewagą robusty, którą się chce zapomnieć tak szybko, jak to możliwe.  Dobrze jest więc iść z i słuchać tego, co lubi najbardziej, czyli ich wspólnego, tego samego rytmu.