3 sie 2017

M 252 albo szumi:

Szumi, niezmiennie, niebieszczy się i szarzy, styka z niebem w zmrużeniu oczu, wyrzuca na brzeg muszle i meduzy, głaszcze brzeg wachlarzem fal, jest. Pytają o nie ci, którzy nie potrafią z centrum trafić do morza, pytają, co to jest molo, są jeszcze ludzie na świecie, dla których jest wiele niewiadomych, do zdziwienia u niej, ale cóż, można nie wiedzieć i nie trafić, chociaż to tak oczywiste, chociaż w telefonie nie napisali. Słońce brązowi ramiona, plącze nitki jej nadgarstków z przedramionami jego , głosy mew podrywają brodę w górę, bardzo duże chmury dzisiaj patrzą na nią, okruchy muszli wyglądają jak pokruszone bezy na falbankach fal. Idą i idą, mijając ludzi w ubraniach o rozmiarach, które chcieliby nosić, ale które nie zawsze pasują, ludzi, którzy patrzą tylko w ekrany smartfonów, którzy rozmawiają ze sobą kciukami na messengerze, bo w słowach nie ma emotikonów, gifów i słownika, bo trzeba się wysilić a tu się samo pisze. Po co słuchać morza, skoro można zagłuszyć je rąbanką, która zaledwie leżała obok muzyki, nie ma wakacji bez hitów, które są fast foodem dla ucha, frytkami z mrożonki smażonymi w starym tłuszczu ciągnącymi się przez pół wybrzeża. Jak to zresztą jest z tą muzyką, że rzadko już teraz zdarzają się wielowarstwowe aranżacje, które rozgryza się uchem raz po raz, nuci bez przerwy, pamięta, podziwia ich złożoność, aranżacje, które są podporą dekady, kiedy aż nie wiadomo, czy bardziej zachwycać się melodią czy słowami, piosenki, które można zanucić o trzeciej w nocy obudziwszy się nawet z nerwowego snu. Już niewielu ma tak piękną dykcję jak ci, którzy już odeszli, kto oswaja tak pięknie słowa, potrafi dotknąć nimi tam, gdzie zazwyczaj zamknięte bo boli, bo tęskni, bo nie chce, bo nie umie. Może ona, wychowana na winylowych płytach taty, nauczyła się wchodzić w muzykę jak w "Bolero" Ravela, gdzie raz po raz pojawiają się kolejne dźwięki, potem szarpała się z trąbką Milesa, zawsze lubiła muzykę z podszewką, z porwanym rytmem, ze słowem, które zostaje w pamięci jak niecodzienny widok księżyca w zaćmieniu, potrafi zamyśleć i jeszcze to nie raz powtórzyć. Słucha uważnie odgłosów ulicy, w restauracji, szumu ekspresu do kawy, szycia świtu przez delikatny głos słowika, nerwowego szczekania psa sąsiada, dudnienia ciężarówki z ciężkimi rurami, płaczu dziecka, które się boi, albo jest śpiące, albo nie chce tego, czego chce rodzic, dysonansu między tym, co stałe i niezmienne i tym, co narasta i nie jest takie samo, pana z kukurydzą dla tych, którzy gromadzą witaminę D i brązowieją na akord. Dobrze jest wsunąć się w dźwięki ulubionej muzyki, obejrzeć niełatwy film, który nie jest głupią i głupszą komedią, iść ulicą i zauważać coś więcej niż kilka cali na ekranie telefonu, podziwiać starszego pana w amarantowych skarpetkach, karmelowych lordsach, taliowanej, zielonej marynarce i poszetce w grochy. Ten pan raczej nie słucha muzyki do wyrzucenia z ucha, nie takiej jak za słony popcorn i słaba kawa z przewagą robusty, którą się chce zapomnieć tak szybko, jak to możliwe.  Dobrze jest więc iść z i słuchać tego, co lubi najbardziej, czyli ich wspólnego, tego samego rytmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz