12 wrz 2017

M 254 albo dużopisanie:

Zasnął ten sierpień w orkiestrze świerszczy, nie ustały, podobnie jak cudowny zapach końca lata, każdego roku łapie go, łowi jak najwięcej, jakby bez niego nie można było przeżyć jesieni. Na targu festiwal pomidorów, zjada ich codziennie michy z oliwą, pieprzem z młynka, kozim serem, oregano lub bazylią, nienasycenie przedjesienne. Dużo w niej nowości, uczy się ogromnie dużo i pisze, pisze w nieskończoność. Nie wie, co bardziej ją od tego pisania odciąga, czy kusząca obietnica jego silnych rąk, czy aromat bergamotki w zielonej herbacie Irving Earl Grey, czy włoskie, nasycone jeżynami, pachnące i wyraziste Primitivo, czy drążący robak lenistwa, potrzeby nicnierobienia, chociaż to u niej niemożliwe. Nie pamięta, kiedy dom na dole nie pachniał kawą a na górze praniem i delikatnym zapachem płynu do płukania Lenor Sensitive Gentle Touch, a na dole aromatem świeżo zmielonej arabiki Dalmayr Prodomo, kiedy w kącie obok kredensu nie chrapał bokser, kiedy jej auto było czyste, bez chrupków, swetrów, butów, rysunków z przedszkola, paczki paluszków z nie wiadomo jaką datą ważności, zasuszonych kwiatów, pokruszonych wafli i nie dopitych butelek po wodzie, z płytą Urszuli Dudziak zamiast Melorymków. Rozpięta między literami a ścianą zieloności po drugiej stronie domu, begonią taką, że już bardziej nie można, pająkiem o brzuchu wielkości fasoli Jaś, literami, spływającymi w nadmiarze z jej palców, wchodzi we wczesną jesień i na razie tak jest, tak ma i tak będzie. Wie, że jest po coś.