30 lis 2017

M 258 albo o oddechu:

Popłynął ten listopad trochę wydreptany przez biegowe ścieżki w oczywiście fioletowych butach Salomon, w spodniach znalezionych w sklepie z tanimi ubraniami, więc bilans się zgadza. Czasami wchodzi do takiego sklepu i nagle pojawia się rzecz przeznaczona specjalnie dla niej, po prostu wisi i pasuje jak ulał ze wszystkim, nawet ze składem, bo zawsze wnikliwie czyta metki. Lubi dotykać ubrań, badać, jakie mają sploty i faktury, najpierw puka w ramię a potem zagląda na przód i wie, czy warto wyjąć wieszak czy nie. I czasem coś znajdzie, co potem biegnie z nią w lesie i cieszy, że jest dokładnie takie, jakiego szukała. Jak sobie uświadomi, że jest jak jest, to łatwiej przeżyć listopad, miesiąc szarości, półtonów i uzależnienia od kofeiny. I jak już poczuje to tu i teraz, to od razu jest lepiej, a od kiedy nauczyła się głęboko i rytmicznie oddychać, to w ogóle jest dobrze. Oddech jest pierwszym i ostatnim towarzyszem, to najprostsza czynność, którą każdy potrafi a nie każdy wie jak go używać a ona teraz już wie i odkąd to wie to jest w niej inaczej, jaśniej, jakby ktoś jej podkręcił światło w środku. Przyniósł ten listopad o dziwo jakieś ukojenie nie do końca adekwatne do pory roku, w środku niej cisza jak w lesie pełnym śniegu, a na zewnątrz najczęściej wieczór rozciągnięty rozpaczliwym szpagatem minut, które bezlitośnie prowadzą do nieświadomej nocy, a takie wieczory lubi najbardziej bo z nim, wtedy, kiedy jest najwięcej palców i oczu i oddech wydłuża się w nieskończoność i nie wiedzą, który jest czyj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz