31 sie 2018

M 276:

Pachnie ten sierpień wygrzanym asfaltem, czymś nieokreślonym w ciepłym polu, pomiędzy kurzem, skoszoną i wypaloną okiem upału trawą a ziołami, których nie zna, a pachną tak tylko w sierpniu. Jabłonie ciężkie od jabłek, których nikt nie zbiera, schylają swoje ramiona ku wciąż soczyście pachnącej trawie. Maliny ułożone w półkilogramowych opakowaniach, kuszą zapachem i słodyczą rozgniataną o podniebienie, ile można ich zjeść na raz, szkoda, że wciąż za mało bo takie pyszne. Biega, bo sierpień tak rozłożył parasol upału, że udało się pobiegać pomiędzy jego drutami. Biega, bo jej się strasznie nie chce, ale potem jak już wejdzie na półkę tempa 6 minut na kilometr i mniej, to jest naprawdę miło. Biega, bo powietrze jest inne, bo w rowach na drodze pożarowej do Wąchocka pachną zioła w takim jednym miejscu i cudownie je się czuje, jak się biega, inaczej, bo płuca są większe. Biega, bo wie, ile to sto metrów i dwieście, do kolejnej kałuży, do sterty z drewnem, do miejsca, w którym można trochę zwolnić, a potem znów ruszy dalej. Zawsze w czapce, bo nie wpadają muchy do oczu, bo jakoś ta czapka jest jak kropka nad i. Biega, bo kiedyś była tak popsuta, że nie mogła kucać i klęczeć przez bardzo długi czas i wciąż tak czasem jest, ale przez to, że porusza w rytmie nogami. Biega, bo lubi obserwować, jak zmienia się jej ciało, jak szczupleją ramiona i nogi, a potem jak wszystko boli, że wstać nie można, kiedy ciało stygnie po tym rytmicznym stukaniu nogami. Bo jest pięknie, kiedy mgły podnoszą wieczór do poziomu oczu, kiedy nigdy się nie wie, co będzie za zakrętem i jak z oddechem i siłą. Bo potem można wrócić, pozbierać mirabelki, przełamać ich kwaśność i aromat słodkimi gruszkami, stać, mieszać, przypalić garnek, zakręcić kilkanaście słoików i zakończyć sierpień mając w nogach około stu pięćdziesięciu kilometrów i ona nie wierzy, kiedy to się podziało a jest. Wciąż się zaskakuje. To cieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz