30 kwi 2020

M 309 albo o nocy w bloku:

Wyssała się ze słów ale napłynęły nowe, bo zatrzymała się pachnącą, prawiemajową nocą na chwilę, nocą która rozłożyła skrzydła między blokami i powiesiła między nimi korale rozmów, świateł, ciekawości ogólnoblokowej która ją zawsze wciągała. Co jedzą na kolację, czy kiełbasę z patelni z cebulą, czy kanapki z serem pseudogouda czy holenderskim ementalerem, z pomidorem czy pryskanych ogórkiem żeby rano obudzić się z wysypką, że świat się kończy bo wszystko to chemia a kiedyś to były inne, a ni erzatz. Czy oglądają wiadomości czy coś innego a może w ogóle nie mają szyb niebieskich od telewizorów. Jak pachnie w klatce schodowej i dlaczego to się w ogóle nazywa klatka skoro ma tylko kilka prętów pod poręczą, niekiedy jeszcze z niebieskiego lub zielonego plastiku. Ile dzieci wisiało na placu zabaw, chociaż nie wolno, o czym skwapliwie huczy pan w telewizorze, który jest sztywny jak drewniany wibrator. Zachwycająca była ta noc, pachnąca miastem, czysta, oczyszczona z krzyków, dziwnych zapachów, cicha, z małymi gwiazdami stłumionymi przez latarnie. Wróciwszy do domu szafirowym samochodem, który płynie i mruczy, noc się zwiększyła, rozwijając niebo usiane gwiazdami, z nieśmiertelnie niezmiennym gwiazdozbiorem Oriona, który łowi jej wzrok w sekundę. Nadziana na sierp księżyca, który cofa się w kierunku niebycia, patrzy na jej niebo, pachnące świeżą zielenią posypaną pierwszymi listkami i jest jej dobrze, bo można zamyślić się za płotem na chwilę. W codziennej powodzi gdzie za dużo jest wszystkiego taka noc jest bezcenna, tużprzedmajowa, jak obietnica samego dobrego, które w przyrodzie teraz nastanie. I żeby jeszcze był deszcz, który zapomniał już, że odwiedził trawniki, dachy i chodniki zaledwie wczoraj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz