22 cze 2020

M 311 albo o za mokro:

Deszczy tak, że bardziej nie można, co chwila przekręca się kurek z prysznicem i to tak sążnistym, jak nie w czerwcu a kiedyś w lipcu. Pamięta obozy harcerskie, kiedy przez trzy tygodnie chodziło się w wilgotnych ubraniach, nic nie schło, a sznury nie dopranych skarpetek wisiały równolegle z koralami z grzybów, które tuż przed wyjazdem nagle robiły się w dziurki i w robaki. Pod ochroną były gitary, misternie chronione przed wilgocią, a poły namiotu raz po raz stukało się patykiem, aby wypluły zebraną deszczówkę na okopany szlaczek z ziemi. Jakoś nie przeszkadzały meszki włażące do oczu, spray na komary był raczej luksusem, za to każdego wieczoru liczyło się ugryzienia na nogach, zanim zasnęły udeptane w wielkim, prostokątnym i ciężkim śpiworze rozpostartym na płócienno-drewnianej kanadyjce z niezmiennym piaskiem pod gumowym materacem. W tym deszczu sążnistym stało się na warcie, ona zazwyczaj od drugiej do czwartej, wypity naparstek snu wystarczał na cały długi dzień i ona nie wie jak tak mogła ale dawała radę. A teraz ta wielka wilgoć zadeszcza ogród rosnący w opętaniu, ciężkie kołdry chmur trzepią burzą i tego jest za dużo,  obfitość tak wielka, że trudno pomieścić te całe łąki maków jak nigdy, wilgotny jaśmin jak nigdy, pachnący las, który się powiększył i urósł jak zaczarowany, paprocie z rozwiniętymi skrzydłami na ponad metr, drzewa, które wysiały wszędzie swoje dzieci w takim nadmiarze, że nie da rady wszystkie wychować, za dużo, za soczyście, za mokro. Ciekawe, że nie posiada kaloszy. Że zawsze przemknie pomiędzy i jak zamoczy, to nawet miło, bo od dzisiaj jest lato. I że dawno nie była w literach, bo póki co, ważniejszy był zapach wszystkiego na zewnątrz. W ogóle bardziej tam niż tu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz