31 lip 2018

M 274 albo ostatniolipcowy:

W pachnącym wieczorze lipca, kiedy świerszcze rozkruszają ciemność na szeleszczący pył, kiedy najlepszy cydr dobroński nie ugasi rozległego po horyzont upału, myśli sobie, że dobrze, że nie musi, że ma wybór, że może. Dzięki temu omija sprawnie wszystkie mielizny i głębokości, płynie sobie ze swoim prądem, nareszcie jak lubi i chce. Odstała swoje z bólem pięt na niejednej podłodze, z dźwiganiem makijażowego kufra, pochyleniem pleców i skupieniem nad upiększaniem, z pokorą każdego kroku, wracania do krakowskiego mieszkania na wysokim piętrze pomimo bólu kolan, z zaciskaniem zębów i przekonań, że już niedługo będzie inaczej, lepiej, że pchanie tego głazu narzutowego wszystkiego pod górę - kiedyś się skończy, i będzie tak jak ona chce. Teraz, kiedy jest zupełnie inaczej niż kiedyś, odnajduje się w innych miejscach i wydusza mózg w innym kierunku, wciąż w inne litery i brak jej tchu na te, które lubi najbardziej. Jest gorąco i trzeba zamknąć lato w słoikach. Umiera ktoś, kto pięknie pisał i nawlekał słowa na nitki, które na zawsze przyczepiają się do niej i w każdej chwili szeleszczą, że są. Umiera drugi ktoś, kto snuł inne nitki z jazzową, przepiękną nutą, kto z jednego dźwięku potrafił zrobić poemat nie do zasłuchania, kto znał Komedę, a ona właśnie czyta o nim i dlaczego teraz czasy są takie inne. Kiedy liczy się pozycjonowanie, przepychanie między linijkami tego, co wypluwa wyszukiwarka, te najmniej przetrawione strony są na końcu, a na końcu nikt nie chce być. Trochę wciąż nie nadąża za tym, co teraz i nie bardzo umie przyspieszyć. Teraz wszyscy się promują, zdradzają tajniki biznesu, tworzą skomplikowane gałęzie i odnogi drzew, z których wyrastają kolejne tajemniczo brzmiące nazwy, każdy jest wyjątkowy i ma potencjał tylko siedzi w domu albo w nie lubianej pracy i nie umie tego zmienić, a wystarczy się rozejrzeć i można zasadzić kokosy w ogródku przed blokiem, o ile spółdzielnia pozwoli. Każdy jest unikalny i jedyny i słucha jednej i drugiej pani i pana, którzy teraz występują na scenie z mikrofonem i opowiadają o swoim życiu, jakie jest teraz ciekawe i fajne i jak oni wszystko potrafią połączyć ze sobą, mistrzowie synestezji we wszystkim i jeszcze w doskonałym ciele, a tak naprawdę najważniejsza jest po prostu zwyczajna odwaga i działanie, nie, że kiedyś się zbiorę, zrobię, przestanę, zacznę, pomyślę ale jeszcze nie teraz. Kolejnego teraz może nie być, więc dobrze jest z całej siły być w tej chwili, która właśnie jest, móc obserwować, jak wieczór nakrywa się ciemnym kocem burzy od zachodu, jak chłodniejszy oddech nocy wsącza się w nienormalnie rozgrzane wnętrze, jak chrupią słodkie ogórki z ogrodu u sąsiadki, jak pies nieustająco się cieszy z każdego kroku jej, jak łaskocze słodko-cierpki  smak borówek na podniebieniu, jak maliny jedzone widelcem, jak perlisty śmiech małych nich i jego ciepłe, nakrapiane plecy podpierające jej noc z drugiej strony, najważniejsze, że razem.

19 lip 2018

M 273:

Ma tak, że zawija się w kokon szlafroka z Oysho, dwa ma takie same, jeden czerwony, a drugi beżowy, kupione w czasach, kiedy wszystko było tak bardzo inne, że nie do wyobrażenia, że takie mogło być. Lubi się wtulić w miękkość i usiąść na fioletowej kanapie, robiąc miejsce na każdy bolący fragment pleców. Czasami czuje się jak Frida Kahlo, bo zawsze ją coś boli, czasem mniej, czasem bardziej, ale uwiera albo na dole, albo pośrodku, bo tam ma tysiąc popsutych rzeczy, że mogłaby obdzielić nimi kilka osób. Bo jak jest już w miarę dobrze, jak poskłada sobie te swoje braki żelaza, domowe konieczności, pięćdziesiąt słoików z nadzieniem porzeczkowo-malinowym, litery płynące nie w kierunku jej pisania, nieokiełznaną senność, jak zaparzy mocną kawę Daymalr, to wlezie w jej plecy koszmarny turkuć podjadek, który ugryzie tak i będzie trzymał, że mało co można z tym zrobić, jakby sztywny pręt wciskał się jej w kręgosłup a ona tańczyłaby wokół niego, dopasowując resztę ciała do tego miejsca, które tak boli, może tak ma być, że jak coś jej się udaje, jak los się uśmiecha, to właśnie wtedy dzieje się tak, że ma boleć. I ona nie może wtedy za nic zebrać myśli, wścieka się, kombinuje, czuje się jak przydeptana jaszczurka, wije, niedobrze, nie. Potoczyły się dni tak szybko, wypełnione trochę nimi a trochę nie, wybębnione grochem kropli deszczu, z nowymi, jaśniejszymi włosami i kremem Nuxe, wieczory mijające nie wiadomo kiedy, bo urządzała pokój małych ich, wyznaczany rytmem, kiedy dziesięciu mężczyzn ugania się za taką jedną i jednym to bardziej wychodzi a drugim mniej. Dużo za nią i jeszcze więcej przed nią, jak lato w pełni i żeby ją wreszcie osiągnęło i lipiec nie kończył się nigdy, bo zieloność  w ich ogrodzie jest tak piękna, że żal, jakby juz zasypiała około dziewiątej, a tak się niestety dzieje.