Najpierw byli Meg i Greg. Pisali razem (www.megigreg.blox.pl), by po latach rozpaść się na dwie połówki i pójść w swoje życia. Zostały litery, słowa, zdania. W niej sączą się one nieustannie, więc przeprowadziła się na inną stronę pisania. O emocjach emocjonalnie i w jej kształcie. O zwykłościach niezwykle. Do zamyślenia choćby bezmyślnie.
31 sty 2019
M 286 albo najgorzej:
22 sty 2019
M 285 albo jak pachnie tu i teraz:
Nie pamięta, kiedy używała cieni do powiek, a kiedyś bez cienia nie było jej oczu. Dzisiaj cienie ma pod, czasami zduszone korektorem Max Factor, wokół podeptane śmiechem ścieżki, zaczynające płynąć aż do skroni. Pamięta, że dziesięć lat temu używała Vitalumiere Chanel i Pamplelune Guerlaina, zapach, który musi mieć zawsze a teraz nie ma, więc nie ma nic na zawsze. Tak samo lubiła zapach mielonej kawy i siarki jak się zapala zapałkę, rozmarzniętej wiosną ziemi i pomidorów tuż przy zielonym ogonku. Pamięta jak pachniał pies babci i wnętrze jej drugiego samochodu, niezwykły zapach paczuli, nie do odtworzenia. Gdzieś przepycha te zapachy przez cały dzień, od samego rana, kiedy wtula nos w ich małe szyje a potem i w jego pachnącą Bottega Veneta. Zapach ten zostaje gdzieś na krawędzi nosa przez całe przedpołudnie i nie zmąci go nawet arabika cudownie rozgryzana ekspresem Jura. Litery nie spływały, bo nie mogły, bo obezwładniona tym, co się dzieje na zewnątrz, musiała z całej siły trzymać się krawędzi siebie, żeby nie wpaść jak we śnie. Bo śniło jej się, że siedzi w długiej sukience na krawędzi szerokiego parapetu wypełnionego spokojną, dość czystą wodą i nagle odchyliła się do tyłu, chcąc lekko powisieć na krawędzi i nagle wpadła do tej wody, lecąc plecami w dół i w dół zimnej toni i woda zaklejała jej usta ale mimo to oddychała i ktoś w tym śnie powiedział, że jeszcze nie czas, taki kształt wody jakiś i wtedy się obudziła. Bo ona jedno skończyła i znów zaczyna kolejne i to niezmiernie cieszy. Dziesięć lat temu nie wiedziała gdzie jest, w jakimś miejscu w Krakowie, a przed nią było tak dużo, że nie wie, jak to w sobie zmieściła, a dało się. Jakby skoczyła w tę wielką toń i dała radę nie utopić się w tym, co było potem. Księżyc ją poplątał, konieczności słowne odsunęły od tego, co najbardziej jej, ale wszystko płynie w swoim rytmie jak ostatnie pięćdziesiąt osiem czterdzieści osiem na dziesięć kilometrów. Jest jak jest na tu i teraz. I pachnie For Her Narcisio Rodriguez, róża, gardenia, piżmo, przyprawione cedrem i wetiwerem, ale z chęcią wróciłaby do swoim pierwszych perfum Dune Diora, cudownie ponadczasowych jak lubi, gdzie na posłaniu z ambry leży peonia, goździki i lilia.
1 sty 2019
M 284 albo pod palcami:
Zamiast literami, palce jej były zajęte siekaniem, rozdrabnianiem, nurzaniem się w różnych konsystencjach, chrupkościach i pyłach, różnych fakturach i sprzętach. Od sypkości mąki tortowej, poprzez drobne grudki brązowego cukru, chrzęst rozbijanych jajek, zdejmowanie pierścionka z ametystem i diamentami, żeby nie wgryźć w niego zbyt wielu okruchów maślanej toni, która po chwili będzie kulą a za moment ciastkiem. Zajęte sztywnym obrzeżem foremki w kształcie gwiazdki, przekładające delikatnie rozmaite kształty w czeluść stu osiemdziesięciu stopni i trzymające łopatkę do wyjmowania już takich, jakie być powinny. O zapachu śledzia, obowiązkowo cebuli, kardamonu i kiszonej kapusty. Stęsknione do liter, zmęczone na tyle, że zasypiały gdzieś w drodze do jego szyi. Głaszczące gładką sierść psa staruszka, który coraz bardziej biegnie wreszcie zdrowymi łapami na niebieskiej połoninie i szare futro pręgowanej kotki. Zimnawe, bo ciągle nosi rękawiczki nie tam, gdzie powinna, czyli poza palcami, rozgrzane w rękawiczkach tych biegających razem z nią i w mig schładzane kiedy je zdejmie. Czeszące gęste włosy małej jej i bardziej puszyste i jaśniejsze mniejszej jej. Wydłubujące osiem potężnych dziadów z psiej sierści drugiego psa. Ostrożnie trzymające kryształowy kieliszek z pachnącym, białym winem Solaris z winnicy Turnau, obejmujące go czerwonozłotymi paznokciami, dzięki którym czuje się jakaś taka dorosła. Chciałaby, żeby te palce i w tym roku wciąż miały kogo głaskać i mieścić się w całej jego dłoni. Aby mogły obierać owoce i potem wkładać je w słoiki, parząc się gorącymi nakrętkami. Aby wciąż były pracowite jak są, aby współgrały z głową i z oczami i tworzyły jeszcze więcej słów do zamyślenia. Aby mogła wiązać buty przed bieganiem i rozwiązywać po z myślą, że dobrze poszło. Czuć stabilność kierownicy jej ulubionego auta. Rozpakowywać w minutę lizaki w kulkach, które są skomplikowanie zawiązane na białym patyczku. Z żalem ten patyczek wyrzucić do grafitowego kosza z myślą, co się z nim dalej stanie i co z tym plastikiem. Chciałaby, aby jak najdłużej były wszystkie i nic nie bolało. Aby czuła ten swój świat pod palcami i potrafiła go opisać. Żeby był. Żeby była.
Subskrybuj:
Posty (Atom)