19 lip 2018

M 273:

Ma tak, że zawija się w kokon szlafroka z Oysho, dwa ma takie same, jeden czerwony, a drugi beżowy, kupione w czasach, kiedy wszystko było tak bardzo inne, że nie do wyobrażenia, że takie mogło być. Lubi się wtulić w miękkość i usiąść na fioletowej kanapie, robiąc miejsce na każdy bolący fragment pleców. Czasami czuje się jak Frida Kahlo, bo zawsze ją coś boli, czasem mniej, czasem bardziej, ale uwiera albo na dole, albo pośrodku, bo tam ma tysiąc popsutych rzeczy, że mogłaby obdzielić nimi kilka osób. Bo jak jest już w miarę dobrze, jak poskłada sobie te swoje braki żelaza, domowe konieczności, pięćdziesiąt słoików z nadzieniem porzeczkowo-malinowym, litery płynące nie w kierunku jej pisania, nieokiełznaną senność, jak zaparzy mocną kawę Daymalr, to wlezie w jej plecy koszmarny turkuć podjadek, który ugryzie tak i będzie trzymał, że mało co można z tym zrobić, jakby sztywny pręt wciskał się jej w kręgosłup a ona tańczyłaby wokół niego, dopasowując resztę ciała do tego miejsca, które tak boli, może tak ma być, że jak coś jej się udaje, jak los się uśmiecha, to właśnie wtedy dzieje się tak, że ma boleć. I ona nie może wtedy za nic zebrać myśli, wścieka się, kombinuje, czuje się jak przydeptana jaszczurka, wije, niedobrze, nie. Potoczyły się dni tak szybko, wypełnione trochę nimi a trochę nie, wybębnione grochem kropli deszczu, z nowymi, jaśniejszymi włosami i kremem Nuxe, wieczory mijające nie wiadomo kiedy, bo urządzała pokój małych ich, wyznaczany rytmem, kiedy dziesięciu mężczyzn ugania się za taką jedną i jednym to bardziej wychodzi a drugim mniej. Dużo za nią i jeszcze więcej przed nią, jak lato w pełni i żeby ją wreszcie osiągnęło i lipiec nie kończył się nigdy, bo zieloność  w ich ogrodzie jest tak piękna, że żal, jakby juz zasypiała około dziewiątej, a tak się niestety dzieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz