Wchodziła w żywioł, szum pochłaniał przestrzeń bardzo szybko jedząc niebo chmurami po kawałku. Groźne powietrze gęstniało gdzieś wysoko a chodniki ziewały od kurzu i przesuwały opadłe klonowe liście. Ostatnia fala ciepła nadpłynęła nad wysuszone chodniki, świat westchnął i zaczęło się. Przekładana między mokrymi dłoniami deszczu, wyślizgiwała się z żywiołu, biegnąc do domu prawie na oślep. Omijała naszyjniki ulic, korale po jednej stronie czerwone, po drugiej białe, przesuwające się po wilgotnej szyi miasta na Wu. Dom. Schronienie właściwie, gdzie łóżko, lampa i pozory, że świetnie i niesamotnie, a co noc piszczy dziwnymi snami. Dół brzucha rozsadza cykliczna konieczność, znak, że jeszcze nie czas na bycie domem, na co tak najbardziej, najmocniej czeka. Ciężko nie zauważać wózków, kobiet o wypukłej linii brzucha, wpadać na rogu ulicy na mężczyzn tulących miauczące tobołki. Jej tobołek wisi nad nią blisko i czeka na moment, wyczuwa, kiedy wreszcie stanie się ich osią, napędem, kiedy się rozwinie i stanie się w niej mieszkańcem i będą obserwować po czasie, po kim ma kolor skóry, czy piegowata i ciemna, czy jasna, czy oczy ma ogromne, czy ramiona smukłe, czy włosy faliste i brązowe, czy czarne. To bardzo trudno postarać się o bycie domem, zazdrości wybrańcom, których to spotkało i pewnie jak przestanie, to i jej się uda się wynająć, ale na razie nie umie, a ta nieumiejętność strasznie boli i za nic nie umie jej uporządkować.
W mieście na Wu, gdzie zasiewa te swoje rabatki samotności i zbiera kwiaty i zawozi mu co piątek aby je spalił w ramionach, razem ze swoim bałaganem, nie spotka żadnego znajomego wózka ani wynajętej znajomej kobiety, nie spotka nikogo z poznaną twarzą, oswoić musi po raz kolejny nowe dla niej miasto, włączyć się w sznur korali rozsypanych po wilgotnej i szemrzącej szyi.
I może to na Wu sprawi, że przez te powroty do gdzie indziej rosnącego domu, stanie się mieszkaniem za tyle, ile każda.
WIEM, co czujesz.
OdpowiedzUsuń...wiem, że wiesz...
OdpowiedzUsuń