30 paź 2020

M 319 albo o pętli:

W prawielistopadowym deszczu, w bólu z lewej strony brzucha, który ją prowadzi od wczorajszego wieczora, gdzieś się podziała pomiędzy wózkiem w Biedronce bez smyczy wartej złotówkę, jeden kupujący jeden wózek i tak aż kuriozalnie do godziny drugiej. W zapachu białej szałwii i nutach Chucka Mangione sączy soczyste, głębokośliwkowe Sangoviese, które na pewno nie myślało w dniu powstania, że skończy na wyprzedaży za całe złotych dziesięć, uprzednio dzierżąc pod stopami trzy razy wyższą cenę. W ogóle teraz jeszcze bardziej czepia się drobiazgów, zahacza o żółtopomarańczowy las szeleszczący liśćmi, które wyglądają jak ze skóry, łowi na smaczki uśmiechy psów rozsiane wśród drzew, a wieczorem chrupie niedozwolone chrupki Reksio, przez które obrasta w warstwę termoizolacyjną. W równoległym świecie toczy się wojna, którą popiera każdym naczyniem włosowatym, ale jakoś nie może iść i krzyczeć, coś ją trzyma w zamknięciu siebie, w tym, żeby jej energia szła wraz z tłumem, nie umie teraz, kto jej wybaczy. Jest na świecie jeden niepokój, pętla się zaciska coraz bardziej, trzeba budować wieżę z tych chwil, które trzymają jej fundament, bez swojego kamienia węgielnego, pestki, jądra nie urośnie, nie zbuduje się nic. Jest świat nakazów i zakazów, gadających głów wypluwających papkę słów, w które nie wierzą albo muszą je mówić. Jest czas lęku, który wciąga jak winogrona bez pestek, jak słony karmel w słoiku, kiedy obiecuje sobie zjeść tylko jedną łyżkę, jak zakupy na Vinted, bo wtedy dłużej żyje się czyimś drugim życiem, jak kolejny kilometr biegania na szybkiej trasie, żeby zobaczyć, czy nadal potrafi w tempie 5:30, jak miłość jej psów, które nigdy nie mają dość, zachłanne na każdy kawałek ręki lub twarzy do wylewania swojej miłości. Jest czas czułości i przywiązania do tego, co zawsze się sprawdza, kiedy musi sprawdzić, że to działa. Nie wiadomo co będzie, co się z nią stanie, jak zaciśnie się pętla tak, że powietrza coraz mniej a wszystkie respiratory zajęte. Ma nadzieję, że mimo wszystko właśnie ona będzie wtedy potrafiła wciąż oddychać. 




16 paź 2020

M 318 albo o kapsule:

Ona nie żyje w kapsułce Verdinu, jakieś witamin opowiadanych w reklamach sztucznymi jak miód głowami pań w szalikach bo teoretycznie zmarzły, nie żyje w Molekinie, innych tabletkach na M lub na V, które dają wigor, zdrowie, szczęście, bo nie boli a odporność jest jak dzwon Zygmunta, trawienie wyśmienite jak u dziecka, któremu skończyły się kolki. Nie zatapia się w bańce nie mogę, to niemożliwe, nigdy i zawsze, wyjdzie poza każdy róg, ścianę i zaporę. Nie daje się mackom tego, co krąży niektórym w płucach, jak zachoruje, to trudno, taka kolej losu i rzeczy, że coś mieszka w kimś i na coś się choruje. Nie żyje w lęku, w niemożności oddychania, nie rozumie, jak można w pojedynkę jechać samochodem i oddychać w materiał na pół twarzy, wpuszczać się w stan życia w zupełnym minimalizmie. Być miłym przy kasie, a jak ktoś się nieopatrznie wepchnie z jedną małą rzeczą, to pluć jadem spod maski, jak zatarty silnik. Jęczeć nie wiadomo o co, bo kapsuła nie pozwala na wyjście poza szklany klosz. Są tacy, co przeskakują z kwiatka na kwiatek guzika na pilocie porównując statystyki i kwarantanny, co założą wszystko i znienawidzą tych, którzy się nie podporządkują, będą zbierać wszystkie klocki misternej układanki, psikać się, szczepić, byleby być w trybie, oczekującym, teraźniejszym, pełnym lęku i zaprogramowania, bo jak inaczej. W lęku rodzą się demony, niektórym przydałaby się dezynfekcja mózgu nie mniejsza niż rąk. Przestaje się poznawać zasłonięte twarze, świat wykrzywił się jak przez okulary  z dużą wadą założone na zdrowe oczy, trudno rozróżnić szczegóły. Dlatego ona przestawia się na swój tryb, pachnący psią sierścią, upojnym i mocnym jak porządna woalka palo santo i warzywnym bulionem, który wcina się w kadzidlany zapach, w rytmie wciąż płaczącego, jesiennego nieba. Dlatego całuje, kocha, tuli, jest i nie myśli, tylko czuje. Dlatego właśnie.