15 kwi 2016

M 218 albo maleńka ona:

Wiosna powoli wybucha, nie są to jakieś spektakularne eksplozje, ale dzieje się, mleczy, zieleni i bratkuje, piękna pora na nowe na to, że życie zatacza kolejne koło i przez najbliższych kilka miesięcy cieszyć będzie zielonością. Jeszcze zdążyła zapakować dużą walizkę z rzeczami na wszelki wypadek, jeszcze była na pysznym, łososiowym obiedzie, zakończonym kawowymi lodami, jeszcze zdążyła zobaczyć małą ją, ślicznie śpiącą w fioletowym łóżku z obowiązkowo wyrzuconymi poza nawias skarpetkami, tak, zdążyła. A potem jego zatroskane oczy wiozły ją w lubelskiej ciemności do miejsca, gdzie wywołują nowe życie i robią wszystko, żeby mu pomóc przyjść na świat. Tak też się stało, trochę w nerwach a trochę nie, pojawiła się przed południem maleńka ona, pierwszą godzinę życia spędziwszy z zakochanym w małej czarnej czuprynce, tatą. Jak to jest, że życie zaskakuje, obdarowuje znienacka, jakby spełniało najgłębsze, niewypowiedziane marzenia, jakby ta cała praca włożona w świat, w relacje, w to, żeby dbać o drugiego kogoś, żeby zauważać, dziękować, przepraszać, żeby nie pomijać, bo potem przykro, żeby też nie działać na siłę, jak ktoś wybrał inną drogę, że cała ta praca staje się totalną miłością w postaci pięćdziesięciu jeden centymetrów. Kiedy maleńka ona dołącza do małej jej i stają się wyjątkową, siostrzaną pełnią, kiedy on i ona i ona i on potrafią stworzyć dwa tak doskonałe i zaskakujące cuda, jak patrzą na to z boku to aż niewiarygodne, aż do uwierzenia trudne, że takie rzeczy się na świecie dzieją i to oni sami, sami je stworzyli. I to wszystko jest i jakieś i po coś, tak mówi im życie, że teraz takie ma być, jakby stawało się nie do uwierzenia pełnią, czasem z rysami, ale jakże też potrafiącą być jednolitą szklaną kulą. W anioły warto wierzyć, niezależnie od wielkości.