31 lip 2020

M 314 albo na manowce:

Ona: zawsze razem, zawsze noga w nogę ruszają wspólnie w kierunku bliżej określonym z dozą przypadku. Bo za mostem nagle wyrastają drzewa tak duże jak im się nie śniło, koncert starych drzew prześciga się w podpieraniu wiekowych murów, pszenica rośnie w konkury z jęczmieniem i nagle w tym całym obrazie tkanym lekkim deszczem z jakiejś bramy wyrasta biała psina w brązowe łaty i biega z nimi przez osiem kilometrów nie reagując na nich tylko na nich jak mały psi anioł który chciał z nimi pobyć a potem odprowadza pod dom i trzeba tę więź boleśnie odciąć furtką i pójść dalej a ona nienormalna myśli że może ten pies spadł z nieba i powinien być z nimi na zawsze nie zważając na dwakoty i pięć godzin jazdy.

On: wstaje przesuwając granicę świtu, zakłada różne buty od New Balance ze skarpetkowym zapiętkiem po Saucony które dodają skrzydeł i biegnie rozbudzić las tam, gdzie rosną dwumetrowe paprocie nie zmącone niczym i nikim, gdzie jest prawie jak w Bolgheri, tylko zamiast cyprysów są brzozy, a zamiast cykad ptasie nawoływania.

Ona: musi mieś zawsze coś do ust, do nawilżania, smarowania, najważniejsze żeby było neutralne i skuteczne, bez zapachu, bo jak nie ubierze ust wystarczająco to wiatr je podrażni, poczuje się jak rozebrana, niepełna, niewygodnie jej, no lubi po prostu i już, nawet zlizać morską sól z nutą wazeliny ale najważniejsze, żeby było coś a nie nic. Więc z torebkach, takimś czymś w pasie, w wakacyjnej listonoszce z poprutym już paskiem, wysłużonym do podszewki, nosi zapasy i musi je mieć na szybkie wyciągnięcie palców. 

On: pięknie, że widzą tę samą zieleń, przesypują w trekingowych sandałach ten sam piach i omijają wielkie, zarosłozielone kałuże, że idą tam, gdzie nikt nie chodzi, gdzie trawy są tak specjalnie duże, żeby było coraz trudniej. Ile razem przeszli, zliczyć trudno, wciąż do przodu, nigdy statycznie, jakoś ich tak razem pcha, w ich rytmie, w tym, że nadal mogą. Ich cudne manowce, które znajdą nawet na ruchliwej ulicy, zawsze schowają się za jakiś kwiat paproci.


28 lip 2020

M 313 albo o nitkach:


Jakoś nie mogła wgryźć się w to lato, dopóki nie kupiła chrupiącego pirosa, który ma to do siebie, że jak poleży za długo to robi się obity i kartoflany i nie da się go zjeść, jak by sobie człowiek wyobrażał, że tak smakuje lato. Bo to lato jest tak zielone, bo deszczyło dużo. Jak pada, to kręcą się jej włosy, wkręcają w powtarzane kółka deszczu i to jest nie do przewidzenia, czy będą mniejsze czy większe, ale będą. Bo po wiekach całych panowania fryzury pixie nagle jej się zachciało być taką z lat trzydziestych ubiegłego stulecia, a wiele nie musi i dlatego te włosy stały się same takie, jakie po prostu ma. Czyli faliste. Bo ma tak w ogóle, że nie robi nic na siłę, nie ścina, nie przesadza, słucha tego, co w niej o wokół niej. Wierzy w nitki rzucone w świat  wracają są pojawiają się znienacka i celowo. Wypuszczane w najbardziej absurdalnych sytuacjach, wracają po latach, bo kiedyś, gdzieś splotły się na górskim szlaku, w liceum, na studiach, na kursie, o tam,  w sklepie, w poszukiwaniu maskotki dla małej jej, wirtualnie, po prostu i podpierają nowe, wypuszczone przez innych. Nitki jak liany, powrozy, przeskakujące niby przypadkiem, jak myśl, jak wrażenie, jak synapsa, z jednego krańca czyjegoś świata na drugi. I wtedy się dzieje, wtedy nitki plączą się w jedno zdarzenie i zadziwiają i odbiorcę i nadawcę, że tak być może, że można, że tyle osób nagle zna się i nie są to meteoryty, kiedy leży się na trawie w ogrodzie i patrzy w niebo podparte rzęsami tak duże jak półkule jej oczu, nie spadają i nie nikną, tylko są zadziwiająco trwałe, po których wspinają się kolejne zdarzenia. Gdzieś w tym nadmorskim lesie, po omszałej podłodze, wśród tylu nie zebranych jagód, w piasku pełnym patyków też wypuszcza swoje nitki, będą rosły na później. Bo najważniejsze to ich nie ucinać, żeby rosły, żeby były, umiały dalej, aż napotkają nowych właścicieli i powiążą kolejnych. Dlatego dobrze jest nie zamykać furtek, bram, drzwi, nie wieszać kłódek, nie pozwolić zamkom rdzewieć i gubić klucze, bo nigdy nie wiadomo, kiedy napotkany człowiek i jego nitka przyklei się i do nas, może być potrzebna innej osobie, zaszyje nas na zawsze tym, że będziemy o kimś pamiętać, czuć, być blisko, kiedy stanie się koniec świata a może on być kilka razy.