24 paź 2018

M 280:

Tęskni przyciskając wytrzeszczony guzik księżyca, pozamiatał niebo z chmur, świeci bezczelnie i żaden, nawet największy wiatr go nie ruszy, nawet ten, który rozebrał sumaka do prawie ostatniego czerwonego liścia, który gra w kulki z platanem i z wysyła serca liści z katalpy w cały świat. Tęskni, bo nie ma komu kupić bułek i małe one nie mają ich z kim zjeść na śniadanie, jedną z serem i z dżemem a drugą z miodem, bo ona bułek nie jada. Tęskni bo po drugiej stronie łóżka jest pusto i nie ma kto zabrać jej kołdry i zrobić z niej trąbki. Bo codziennie koło południa nie musi gotować obiadu, tylko wybebeszyła lodówkę i cargo i będzie jadła to, co zrobiła przez cztery dni, bo bez niego jej sie nie chce inaczej. Tęskni, bo nie mam jej kto wygonić spać a musi przejść ponad chrapanie psa, pokonać schody, zmyć tusz Wibo Volume i nałożyć krem z Bielendy z kurkumą, który ją pozytywnie zaskoczył a potem zapaść się w noc kołysaną wiatrem bo jesień, nie inaczej. Ostrożna do siebie, nie biega, uważa, bo cienka nić zdrowia znów się prawie zerwała. Zauważa, że w jej sieć wpadają osoby tak zasupłane, że trudno o jakąś prostą linię, bo boli, bo nie można, bo nie wiadomo co, bo są jak ćmy tłukące swoją ciemność do światła, bez wyjścia, żeby tylko przeżyć, a wciąż boli. Teraz nietrudno zahaczyć rzęsami o świt. Pożegnać księżyc, który tak mocno przywarł do nieba, że nie sposób go przepchnąć.
Tęskni.

13 paź 2018

M 279:

Po oszałamiającym lecie, równie kolorowa jesień, nie można delikatnie, trzeba ściągnąć wszystkie kolory z palety, namalować ile się da, jasnoczerwony i pomarańczowy sumak rozpięty na błękitnym niebie, żółtość i czerwoność przeplata się z jeszczezielenią, jest pięknie, chrzęszczą żołędzie pod nogami, szemrzą liście, cieszą smukłe wrzosy i przerzedza się winorośl. Lubi chodzić po ogrodzie z trawą, która dawno nie była u fryzjera, rozczochrana, zbiera opadające liście, robi posłanie dla kilkudziesięciu małych pigwowych jabłek, dla rosochatych ligoli, które rosły po trzy a teraz jest ich z czterdzieści, pięknie jest u nich, trochę zaniedbanie, ale tak ma być, bo ich ogród żyje swoim życiem, jak pięknie się starzeje. Wieczór roztapia się się w argentyńskim malbecu, zbieraniem sił po szczypcie po długiej podróży, spojrzeniami źle zrobionych zdjęć i źle ubranych ludzi wiszących na płotach, którzy usiłują wbić się w wyborczą machinę w nadziei, że przebiją chorego psychicznie pana z kotem, który ustanowił już długotrwąjący totalitarny ustrój. Jak była tam, w mieście po drugiej stronie mapy, to sobie pooglądała, jak jest. Kiedy kobieta w sklepie ma rzęsy jak czułki, kiedy się z nią rozmawia, to ma się poczucie jak oglądanie filmu 4D bez specjalnych okularów, bo się wzrok rozmywa przez te rzęsy i nie wiadomo gdzie patrzeć. Jak stuka w ekran telefonu paznokciem tak długim, że trudno wpisywać litery, podczas gdy pozostałe są poklejone, bo nie ma czasu, aby je naprawić. Jak ma brwi tak precyzyjnie namalowane, do podziwu, ombre niczym z szablonu, wyćwiczone na youtube, a jakże, ona tak nie potrafi, woli lekko przeciągnięte pędzelkiem. Kobieta - zjawisko, tak osadzona w teraz, w za bardzo i za dużo, jak za zasłoną tych rzęs i paznokci, bo tamto miasto i miejsce tak wymaga.
Ona za to się chowa w duży i długi kobaltowy sweter, ciepły, bo z domieszką alpaki, ma trzeci rok ukochane botki z Kazara we wzór niczym łuska węża, tusz Wibo Volume na rzęsach, lekki błyszczyk Max Factor i róż Pupa, ona ma lekko w sobie, poza tymi szablonami, które wszędzie, na paznokcie, na rzęsy, na brwi, na usta, ubrania, na poglądy na płotach. Obserwuje ile może, lubi. Zwłaszcza wyrwać się do świata z kosmosu i wrócić na ziemię, do brązowych, uważnych oczu, do tych kolorów, obrastających, podpierających jej dom, których nie znajdzie się w żadnym sklepie.