16 kwi 2011

M 45:

Jeździ od punktu A do punktu B i niestety przez zmęczenie mało zauważa i jej elektrownia atomowa wewnętrzna schłodzona bydgoskim deszczem czeka aż naładuje się w złotych oczach kotów i potem znów wybuchnie po kawałku w każdym mieście a jak już to zrobi to znów wróci do domu spiętego klamrą weekendu jak cień. I jej życie jest podróżą pisane, spędziła tak całe wygrzane lato, wdychając zapach miast, inaczej pachnie Wrocław o szóstej rano a inaczej świt w Gdańsku. A najpiękniej ścieliły się poranne mgły w misach mięsistych, zielonych łąk gdzieś na Białorusi, gdzie czuła się jak u siebie, gdzie lasy gęste, że oczu nie można wcisnąć, gdzie się dopiero znajduje jak może wyglądać trawa, rosa, niebo, jak smakują dzikie maliny, kiedy rozgniata się ich słodkość na podniebieniu, gdzie łąka wokół pałacu w Podhorcach niczym wyszywany margaretkami kobierzec a za gardło łapie codzienne wzruszenie i można łzom pozwolić płynąć i ucieszyć to że tak pięknie i w tej piękności jest się takim małym. Więc pamięta też okolice Łowicza, do którego jechała zawianą wiatrem jesienią, gdzie horyzont wyszyty łysymi pniami wierzb płaczących wyznaczył ścieżkę staruszki w łowickim pasiaku idącą poboczem jak sztafaż z obrazów Gierymskiego albo Wyczółkowskiego. Mogłaby z tych obrazów zrobić muzeum, całe kolejki byłyby jak do Luwru, maluje się nimi w środku a na zewnątrz zostawia słowa.Czy ktoś ją nauczył tego malowania od środka czy ona miała to zawsze. Czy ona się przez to utrzyma na materialnej powierzchni codzienności czy zatonie trochę czy


megigreg, czwartek, 17 marca 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz