15 maj 2016

M 220 albo dmuchawce:

Obiecuje sobie każdego majowego roku, że wreszcie uplecie wianek z mleczy, a później, jak już się uda, to i z koniczyny, to takie spojrzenie w beztroskie czasy, kiedy łąka była ogromna i zlewała się z niebem tworząc wakacje szczypane świerszczami w wygrzane, gorące popołudnie. I teraz jest czas, że z tych mleczy tworzą się puchate kulki dmuchawców, w jasnoszarą maczugę powklejane spadochrony, tak niezwykle delikatne, tak wrażliwe na wiatr i na każdy dotyk. I idą sobie dni i trącają te dmuchawce  i zostają one takie nagie bez żadnego spadochronu, bo wszyscy już skoczyli, a potem sobie umierają do następnej wiosny. I tak samo jest teraz, kiedy się zieleni a potem przekwita i odradza się w następnym roku. Jest tak, że idzie rok dniami i miesiącami i zrywa takie dmuchawce ze świata, niektóre bardziej znane, niektóre mniej, a w tym roku już kilka ich bezpowrotnie odeszło, i po informacji, że już ich nie ma robi się bardzo smutno. Jak trudne do przeżycia jest to, że śmierć jest tak strasznie nieodwracalna, że bardziej nie można. Że ktoś sobie był, nawet nie chorował, a przyjdzie taki wiatr i go zabierze i taki ktoś się już nie powtórzy.  Są minuty, godziny i dni nie do zastąpienia niczym, żadna wiosna tego nie nadrobi, tego czasu, który sobie jest a go się nie docenia, bo przecież on zawsze jest, byle do przodu. Tak sobie więc myśli patrząc na soczystą zieloność i na te coroczne nowe roślinne życia, jak naprawdę nie wiemy, ile zostało tego naszego teraz tu. Podpierają te dmuchawce z jednej strony zielony dywan a z drugiej niebo i tak można sobie na nie patrzeć,bo nie będzie ich już za miesiąc. Jakoś tak chodzi i nie może się zorganizować, jakoś ma za dużo rzeczy na raz i nie da się zaplanować wszystkiego. W ciągu dnia i wieczorami, kiedy mała ona przeplata sny z maleńką nią, kiedy kot zasypia w dziecięcym namiocie i wygląda, jakby był rzucony, on napotyka znienacka jej skórę i całuje i ostrożnie zwiedza poziomą bliznę, pamiątkę z pojawienia się maleńkiej jej, poziomą kreseczkę na prawie już płaskim brzuchu. W tych dmuchawcach, w zamyśleniu, że mamy za mało czasu, aby milczeć między sobą, w jego czułości zatopionej w palcach, w błyszczących oczach, kiedy wraca, we wspomnieniach, które nie powrócą, kiedy w jej brzuchu ruszała się maleńka ona i to jedno z najpiękniejszych doświadczeń ciąży, w podziękowaniu, że mogła je dwukrotnie przeżyć, w źle obciętych włosach, w miłości totalnej do ich jeszcze małych obu, w przyzwyczajeniu do kawy inki z orkiszem, w mocnym jak podwójne espresso śnie, toczy się ta jej wiosna powolnym rytmem i ona trochę jak wiosna się czuje, bo udało się jej poprosić anioła stróża o tyle i tyle z jakiegoś powodu ma.

4 maj 2016

M 219:

Wybuch maja, zieloności, kwitnienia, a ona za szybą w domu, bo taki czas, uzależniający od maleńkiej jej, od mikrorąk, od jej zapachu, który szybko zniknie, bo malutkie dzieci tak krótko tak właśnie pachną. Może sobie poprzypominać, jak kwitną głogi na ulicy Chryzantem w Łodzi, tworząc czerwonozielone parasole, jak kwitną drzewa owocowe u góry na biało, kiedy na dole jest żółto, gdzieś na bezdrożach w okolicach Sandomierza, tak jej się ta wiosna kojarzy. Dobrze jest domowić się, rozprzestrzenić w domu, nareszcie się nim zająć i dopracować to, co dopracowania wymaga, chociaż trudno, mając mały narkotyk. Patrzy na maleńką nią, jak powolutku rośnie, stając się z okruszka nieco większym okruchem. Dobrze jest czekać na niego, jak wysiada z samochodu pachnącego paczulą, jak idzie w ładnej marynarce wgłąb ogrodu a mała ona dziarsko idzie obok niego w stronę stawu, w którym karmią rybki i jaśnieje biała ławka, a potem robią razem samoloty i skaczą i pajacyki też. A potem mała ona wraca i śpiewa maleńkiej jej kołysanki, trzymając za maleńką rączkę, która naprawdę jest bardzo mała. Jak dobrze jest nie musieć tęsknić, czekać sobie tylko w domu z dwiema małymi onymi, wyglądać, czy sroki siedzą na platanie, czy kaczki przyleciały, czy perukowiec ma już pączki i czy po drugiej stronie domu są takie same chmury. Niech sobie będzie podłoga brudna, niech klocki będą porozrzucane, niech sobie pranie leży, bo one sobie są i oglądają, jak przyroda się mai, jak nastaje czas rośnięcia. I jak coraz częściej ma nieumalowane rzęsy i nie ma czasu na porządki z sobą, a może czasem jej się po prostu nie chce, jakby rozsychał się jej wypracowany, kosmetyczny dryl, a co, czasem można sobie pozwolić. Za oknem przecież dzieją się obrazy, których nie można przegapić, a warto na nie wyciąć czas, bo jutro będzie inaczej i tak samo było wczoraj.